piątek, 24 czerwca 2016

Już za chwilę wakacje!


Estońska plaża.
Choć prawdziwe dwumiesięczne (a w czasach studiów to i trzymiesięczne) wakacje w moim życiu skończyły się już dawno temu bardzo lubię czekać na moje dwutygodniowe obecnie wakacje, zwane pospolicie urlopem wypoczynkowym! :)
Uwielbiam podziwiać przyrodę, nawet tę zwykłą.
Kiedy przypominam sobie ten czas sprzed kilku lat mogę śmiało powiedzieć, że urlop wypoczynkowy w moim życiu zagościł dopiero od czterech lat. To co było między wakacjami a urlopem wypoczynkowym mogę zdefiniować jako dni wolne od pracy. Dlaczego? A to dlatego, że wcześniej nie potrafiłam wypoczywać. Tak! Byłam pracoholikiem! Niby byłam na urlopie, bo trzeba było go wybierać, ale cały czas byłam uwikłana w sprawy służbowe. I to wcale nie dlatego, że zajmowałam mega kluczowe stanowisko w firmie. Nie dlatego, że jeden nieodebrany telefon z mojej strony zakończyłby się katastrofą i upadkiem firmy. A tylko dlatego, że jak już pisałam nie potrafiłam odpoczywać. Nie potrafiłam oddzielić życia zawodowego od osobistego.
Przystanek na kawę w małym, uroczym miasteczku.
Wydaje mi się, że nie kochałam samej siebie. Nie dbałam o swoje zdrowie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Liczyła się tylko praca! Mało tego! Moje zaangażowanie w pracę i moje oddanie dla dobra firmy wcale nie przekładały się na wysokość pensji. W pewnym momencie stało się to dla mnie bardzo frustrujące. I wiecie co?
Nie mogłam zrezygnować z wizyty w białoruskiej siedzibie Dziadka Mroza.
Przestałam się przejmować. To nie znaczy, że odpuściłam sobie pracę. To znaczy, że nadal rzetelnie i należycie wypełniałam swoje obowiązki, ale wyłącznie w godzinach pracy i w zakresie własnych kompetencji. To znaczy, że przestałam przyjmować na klatę każde zadanie, bo jak nie ja to nikt (co jest oczywiście nieprawdą, ponieważ jak wiadomo nie ma ludzi niezastąpionych). Nauczyłam się poświęcać czas sobie po pracy. A to oznacza, że przestałam ganiać z pracy do domu, żeby obiad ugotować, uprasować, posprzątać i po drodze ogarnąć jeszcze zakupy. Okazało się, że mój mąż potrafi rozszyfrować listę zakupów, którą dla niego przygotowuję. Okazało się również, że potrafi układać naczynia w zmywarce. Nie wychodzi mu jeszcze segregacja prania, więc na razie to moja domena :)

Zachód słońca w estońskim miasteczku.

Ale miało być o wakacjach … uwielbiam odpoczywać blisko przyrody. Najlepiej tam, gdzie mało ludzi i gdzie są problemy z zasięgiem. To mają być dwa tygodnie totalnego odpoczynku, zmiany otoczenia i poniekąd zmiany utartego schematu dnia codziennego.
Urocze nadmorskie miasteczko.
To ma być czas, aby nabrać dystansu, aby mieć chwilę na refleksje, na aktywny wypoczynek, na sen, na regenerację, na próbowanie rzeczy nowych, na ciszę, na spokój, na brak rozmów telefonicznych, które ze względu na pracę mam w nadmiarze na co dzień. Jeżeli zwiedzam miasta, to maksymalnie na trzy dni. Cieszę się jak dziecko, bo moje wakacje już blisko, coraz bliżej. Jeszcze tylko jedna delegacja… Jeszcze tylko jeden raport… I mogę cieszyć się latem :)
Okolice Białowieskiego Parku Narodowego.

Poranny spokój.

Dziś wspomnienia w kilku zdjęciach z zeszłorocznego wyjazdu.

4 komentarze:

  1. Miejsca bez zasięgu również według mnie są idealne na wakacyjny odpoczynek. Cisza, spokój i tylko ja i moje myśli..no może jeszcze od czasu do czasu myśli partnera ;-) Spokojnego odpoczynku !

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpoczywania też trzeba się nauczyć :) Miłych wakacji!

    OdpowiedzUsuń