Plakat pochodzi ze strony filmweb.pl |
Miała
być komedia i była. Miałam po prostu obejrzeć dobre kino i nie doszukiwać się ukrytego
przesłania filmu i tak też uczyniłam. Mowa o filmie zatytułowanym „Za
jakie grzechy, dobry Boże?” w reżyserii Philippe’a
de Chauveron’a.
Temat jak na
komedię dość nietypowy. Jedni powiedzieliby, jak można śmiać się z uprzedzeń i
rasizmu. Inni powiedzieliby, że stereotypy trzeba tępić, a nie wzmacniać. Dla
mnie było to świetne kino zbudowane wokół jakże aktualnego problemu. Bo
problemem okazało się znalezienie odpowiednich mężów dla swoich córek.
Claude i
Marie to zamożne małżeństwo kultywujące tradycyjny styl życia. Nie mogą
pogodzić się z wyborami swoich trzech córek. Jedna została żoną Żyda, druga
Araba, a trzecia Chińczyka. Całą nadzieję pokładają w czwartej, najmłodszej
latorośli. Może chociaż ona zwiąże się z prawdziwym Francuzem. Może chociaż ona
pójdzie do ślubu w białej sukni. Może chociaż ona będzie wstępować w związek
małżeński przed ołtarzem w kościele, a nie przez urzędnikiem w urzędzie stanu
cywilnego. Ona to Laure Verneuil (Elodie Fontan). Nic z tego. Laure co prawda ulokowała
swoje uczucia w katoliku, ale … w czarnym, a nie białym. Charles Koffi (Noom
Diawara) to pogodny młodzieniec zakochany na zabój w wybrance swojego serca.
Nie przejmuje się uprzedzeniami swojego przyszłego teścia. Jest gotowy na
starcie i ze swoim ojcem, który … też jest rasistą.
Gdy zbliża się dzień ślubu
następuje apogeum wszystkich lęków i obaw. Zdenerwowanie bierze górę. Nie jest
to jednak typowa gorączka przedślubna i wątpliwości czy to na pewno prawdziwa
miłość. Następuje kulminacja starcia dwóch ojców niepogodzonych z wyborami
swoich dzieci. Laure nerwowo powtarza, że ich ojcowie nie znajdą nici
porozumienia, ponieważ jej ojciec jest bardzo krytyczny, niezadowolony, że Charles
nie jest Francuzem i, co tu dużo mówić, jest rasistą. Z kolei Charles spokojnie
powtarza, że jego ojciec jest taki sam jak ojciec Laure, tylko nie biały, a
czarny. I to jest najlepsze skwitowanie całego zamieszania.
Nie mogło
zabraknąć i szczęśliwego zakończenia, które oglądałam z uśmiechem na twarzy.
Zdaje się, że Claude i Marie pierwszy raz dostrzegli, że funkcjonowanie w wielokulturowej
wielkiej rodzinie rozsianej po całym świecie może mieć swoje plusy. Spostrzegli
się, że przez swoją nietolerancję do tej pory nie poznali rodziny, kraju i tradycji
swoich zięciów. Przede wszystkim nie poznali dobrze ich samych. A przecież tyle
czasu upłynęło … Zostali nawet dziadkami. Marie może w końcu zarzucić
psychoterapię, podczas której za grube pieniądze zadawała ciągle te same
pytanie, a znudzony terapeuta zamiast pomóc jej odnaleźć się w sytuacji
wypowiadał na głos swoje zaklęcie: „A jak myślisz?”. W porę uświadomili sobie,
że przez swoją zaciętość burzą szczęście swoich dzieci.
Podoba mi się ten film. Komedie oglądam rzadko, bo zazwyczaj są takie trochę bez sensu, ale ta mi się z Twojego opisu spodobała :)
OdpowiedzUsuńŻyczę zatem dobrej zabawy podczas seansu :) Pozdrawiam!
Usuń