sobota, 9 lipca 2016

Sukienka to wygoda.



Przede mną kolejny wyjazd służbowy, co wiąże się rzecz jasna z kolejnym pakowaniem walizki. Delegacja ma to do siebie, że na spotkaniach (mimo tego, że są to spotkania wyjazdowe) obowiązuje określony dress code, którego należy przestrzegać. Nie jest tak źle, kiedy podróżuję samochodem. Wtedy za bardzo nie muszę ograniczać bagażu. To raz. Dwa to komfort w przewożeniu ubrań. Koszule i marynarki mogę spokojnie przewieźć na wieszaku. Gorzej, gdy czeka mnie lot samolotem. Jedna z kwestii to pakowanie ubrań w taki sposób, aby w dobrym, czyli nie wygniecionym stanie doleciały ze mną na miejsce. Ja sztuki takiego pakowania jeszcze nie opanowałam. Kiedyś zabierałam ze sobą po prostu żelazko i przywracałam dobry wygląd moim ubraniom już w hotelu. Ale wiadomo, że żelazko zajmuje cenne miejsce w walizce. A trzeba spakować jeszcze inne rzeczy, w tym katalogi, próbniki i drobne prezenty dla klientów.

Druga kwestia to waga bagażu, który ze sobą taszczymy. Jeszcze kilka lat temu, aby wszystkie rzeczy, które musiałam zabrać pakowałam do największej walizki, jaką posiadałam. Wiem, wiem, że bagaż nadajemy przy odprawie i później po lotnisku przemieszczamy się bez niego, ale na to lotnisko trzeba najpierw dotrzeć, a później trzeba dojechać do hotelu.
Nadźwigałam się tych kilogramów co nie miara i powiedziałam… Stop! Basta! Koniec! Od następnej delegacji pakuję się w najmniejszą walizkę, jaką posiadam. Ograniczona pojemność zmusiła mnie do bardziej rozsądnego planowania rzeczy, które będą mi potrzebne.

I tak latem wybawieniem są sukienki. Zaopatrzyłam się w kilka sukienek w stonowanym kolorze, bez głębokich dekoltów, o bezpiecznej długości i z takiego materiału, który mogę zwinąć w rulon, spakować do walizki i nie martwić się, że po wyciągnięciu na miejscu będzie wyglądać jak siedem nieszczęść. Poza tym wybierając sukienki automatycznie zabieram ze sobą mniej ubrań. Jeden zestaw to jedna sukienka, a nie bluzka + spódnica / spodnie.

Tym sposobem z odchudzonym bagażem mogę ruszać w świat, a po dotarciu do hotelu wystarczy jedynie wyciągnąć je z walizki i rozwiesić na hotelowych wieszakach. Po takim zabiegu mogę spokojna i pewna siebie udać się na służbowe spotkanie.

Wszak wiadomo, że ubiór adekwatny do sytuacji potrafi dodać pewności i wywrzeć na rozmówcach dobre wrażenie. Wyglądając profesjonalnie możemy przystąpić do negocjacji skupiając się na osiągnięciu zamierzonego celu. A przecież o to nam chodzi.

środa, 6 lipca 2016

Być w porządku do końca.


Czasem w życiu tak się składa, że szukamy nowej pracy, a raczej nowego pracodawcy. Powody mogą być różne. Chcemy się rozwijać, a widzimy, że obecny pracodawca nie stwarza nam takich możliwości. Chcemy więcej zarabiać, a na podwyżkę nie mamy szans. Chcemy albo musimy zmienić miejsce zamieszkania. Nie odpowiada nam atmosfera panująca w obecnej pracy. Czujemy, że nie jesteśmy doceniani. Zmusza nas do tego sytuacja życiowa. Każdy z innych przyczyn szuka zmiany i dążymy do tego, aby była to zmiana na lepsze. Wiadomo, nikt nie chce sobie w życiu pogorszyć. Niezależnie od tego dlaczego szukamy nowej pracy według mnie ważne jest, jak pożegnamy się ze starą pracą. Nie mówiąc już o tym, że w życiu nigdy nic nie wiadomo, bywa ono przewrotne i nigdy nie wiemy kto zna kogoś, kto zna tego, który zna … Świat jest mały. Ludzie między sobą wymieniają informacje i czasem nawet do głowy nam nie przyjdzie, że opinia z naszej byłej pracy może dotrzeć do nowej, zanim my sami dokonamy wszelkich formalności wdrożeniowych. A niestety trudno jest walczyć z raz rzuconą w świat opinią. Tym bardziej, jeśli nie jest ona dla nas zbyt pochlebna.

Dlaczego o tym piszę? A to dlatego, że ostatnio w mojej pracy miał miejsce pewien incydent – porzucenie pracy przez pracownika.

Pani Kowalska (nazwijmy ją tak :)) otrzymała w pracy awans. Awans jak to awans, wiązał się nie tylko z podwyżką wynagrodzenia, ale i z nowymi obowiązkami oraz ze zwiększoną odpowiedzialnością. Niestety ludzie czasem gubią się w nowej sytuacji i często zdarza się tak, że chętnie przyjmują dodatkowe złotówki, ale już nie tak chętnie przyjmują nowe obowiązki. Oczywiście do czasu podpisania zmiany warunków zatrudnienia są zwarci i gotowi stawić czoło nowym wyzwaniom, sto razy dziękują za podwyżkę i co kwadrans zapewniają, że nikt się na nich nie zawiedzie i że udowodnią, że na awans zasłużyli. Do czasu … Najgorsze są przypadki delikwentów, którzy boją przyznać się, że czegoś nie wiedzą, czy nie potrafią. Tak bardzo chcą udawać, że są wyśmienici i świetnie sobie radzą, że nie szukają wskazówek. A przecież to nic złego, że czegoś nie wiemy obejmując nowe stanowisko pracy i przejmując nowe zadania, z którymi dotychczas nie mieliśmy styczności. Właśnie pytając, ucząc się, nabywając nowe umiejętności, które pomogą nam sprawnie i należycie wypełniać stawiane przed nami zadania pokazujemy, że radzimy sobie z nowymi obowiązkami i warto było dać nam awans. Nigdy nie jest tak, że wszyscy wiedzą wszystko od samego początku. Pewnych rzeczy uczymy się z czasem i z czasem nabieramy cennego doświadczenia. Lepiej zapytać, niż udawać, że ze wszystkim sobie radzimy, skoro w rzeczywistości sobie nie radzimy.

Udawać można tylko przez jakiś czas. I wtedy dochodzi to nie fajnej sytuacji, kiedy problemy się skumulują. Kiedy Pani Kowalska pogubiła się w labiryncie, który sama sobie stworzyła zaczęła popełniać jeszcze więcej błędów, zaczęła zawalać terminy, zaczęła pogrążać się w bałaganie, zaczęła szukać winy w innych. Zaczęła narzekać, że wcale ta podwyżka nie była taka duża, a już na pewno nieadekwatna do nowych obowiązków. Zaczęła stawiać się w roli ofiary i zamiast wziąć się w garść to przepraszała wszystkich dookoła i tłumaczyła się, że wszystkiego ma za dużo i że jest wykorzystywana. Miała pretensje do całego świata tylko nie do siebie. Nie przyznała się, że to ona zawaliła, że nie dała rady. Nie przyznała się przed innymi. Ba! Pewnie i sobie uczciwie nie powiedziała, że ktoś dał jej szansę, o którą zresztą sama zabiegała, a ona jej nie potrafiła wykorzystać.

Nikt nie lubi przyznawać się do porażki, ale gorszą rzeczą jest bycie nie w porządku. Ktoś stworzył nam nowe możliwości, a my wycinamy mu numer i porzucamy pracę, bo praca jest zła! Oczywiście my mniej lub bardziej płynnie przejdziemy do nowego pracodawcy, ale fakt, że zachowaliśmy się nie w porządku pozostanie po nas w starym miejscu. A jak już pisałam świat jest mały i nigdy nie wiadomo kto kogo zna i w jakich okolicznościach w przyszłości z kim się spotkamy. Dlatego uważam, że zawsze należy zachowywać się w porządku. Nie tylko wobec siebie, ale i wobec innych.




niedziela, 3 lipca 2016

To była wycieczka … #2

Gąsienica wmurowana w ścianę katedry. Warszawa.

Cóż to była za wycieczka… Za nasz cel obraliśmy Warszawę. W związku z tym, że to był kolejny wyjazd do naszej stolicy, w której jestem zakochana, tym razem postanowiliśmy zwiedzać ją nieco inaczej. Otóż w maju kilka lat temu ruszyliśmy ulicami Warszawy z „Przewodnikiem po powstańczej Warszawie” w ręku.


Z noty wydawniczej:

Niniejszy przewodnik nie ma ambicji kompendium wiedzy o Powstaniu Warszawskim. Nie jest też próbą zapisania jego przebiegu. Nie rozstrzygamy sporu historyków o sens Powstania, chociaż na podstawie lektury naszego przewodnika łatwo ocenić koszty, jakie przyszło ponieść warszawiakom i kulturze polskiej za decyzję o jego wybuchu. […]

Czas zaciera jednak pamięć i dziś coraz trudniej dostrzec na elewacjach domów ślady powstańczych bitew. Nasz wybór nie jest kompletny – to raczej subiektywny przewodnik, opowiadający też o losach uczestników Powstania – zarówno jego żołnierzy, jak i cywili. Tych, którzy walczyli z bronią w ręku, i tych, którzy o broń walczyli, ale niewiele mogli zrobić.

To również zapis pewnego stanu pamięci. […] Zdajemy też sobie sprawę, że nie wszystkie pokazane przez nas ślady przerywają. Za kilkanaście lat niniejsza książka może zatem okazać się ostatnim świadectwem tego, czego już  nie ma.

Przewodnik autorstwa Jerzego Majewskiego i Tomasza Urzykowskiego kupiłam jakiś czas temu jako pamiątkę z Muzeum Powstania Warszawskiego. Niby o Powstaniu Warszawskim wiedziałam wiele, ale w przewodniku znalazłam sporo ciekawych informacji, które do tej pory nieco mi umykały. Nie mówiąc już o tym, że odszukiwanie miejsc, w których nasze dziewczęta i nasi chłopcy z biało-czerwonymi opaskami powstańczymi na ramieniu stanęli do walki o wolność swoją, swoich rodzin i przyszłych pokoleń ma w sobie jakiś … czar, jakąś … magię.

Nie jestem warszawianką, moja rodzina pochodzi z zupełnie innych terenów Polski, w Warszawie mieszkałam zaledwie kilkanaście miesięcy, a kroczyłam po jej ulicach z  „Przewodnikiem po powstańczej Warszawie” w dłoni i nie mogłam opędzić się od sentymentów. Tak, to była bardzo sentymentalna wycieczka.

I niech toczą się dyskusje, czy 1 sierpnia 1944 roku warto było rozpoczynać Powstanie, czy nie to warszawiakom walczącym, pomagającym walczącym i tym, którzy ponieśli konsekwencje mimo braku zaangażowania w powstanie, należy się pamięć i szacunek.
Zapis z przewodnika: Po wojnie w zewnętrzną ścianę świątyni wmurowano fragment gąsienicy wraz z tabliczką informującą, że pochodzi ona z "goliata", który tu właśnie eksplodował. Nie jest to prawdą, bowiem gąsienica ta pochodzi z innego pojazdu gąsienicowego, służącego do przewożenia ładunków wybuchowych, który eksplodował 13 sierpnia obok domu przy ul. Kilińskiego 1, przechodząc do historii jako tzw. czołg - pułapka.

Zapis z przewodnika: Spacerując uliczkami Starego Miasta trudno sobie wyobrazić, że sześćdziesiąt lat temu przecinały je barykady. Wzniesione z płyt chodnikowych, beczek, skrzyń, z czego się tylko dało - zapory te miały pomóc żołnierzom Powstania w obronie staromiejskiej dzielnicy. Barykady budowano również na Krzywym Kole.

W drodze do Arsenału.

Zapis z przewodnika: Od 10 sierpnia w dawnym pałacu Raczyńskich - przed wojną mieszczącym Ministerstwo Sprawiedliwości, podczas okupacji zaś Deutsches Obergericht, czyli oddział najwyższej instytucji sądowej w Generalnym Gubernatorstwie - działał, największy na Starówce, Centralny Powstańczy Szpital Chirurgiczny nr 1. (...) Sale operacyjne mieściły się w piwnicach. 2 września esesmani nakazali ewakuację szpitala w ciągu kwadransa. Rannych, którzy nie mogli opuścić budynku o własnych siłach, rozstrzelali, po czym oblali ciała benzyną i podpalili. Zamordowali wówczas kilkaset osób. 

Tablica pamiątkowa #1.

Jedno z wejść do kanału.

Tablica pamiątkowa #2.

Tablica pamiątkowa #3.

Nadal widoczne ślady po walkach.

Zapis z przewodnika: Drapacz chmur Prudential stał się bohaterem najsłynniejszego zdjęcia z czasów Powstania. Fotografia ta jest dziś rodzajem ikony, bezbłędnie kojarzonej ze zrywem warszawian w 1944 roku. Szesnastopiętrowy gmach już 1 sierpnia zajęli żołnierze z Batalionu "Kiliński". (...). Na dachu budynku zawisła, widoczna z oddali, biało-czerwona flaga.

Ślady, które pozostawiły po sobie kule.

Zapis z przewodnika: W piwnicy Domu Wedla schroniło się wielu mieszkańców kamienic zburzonych w sąsiedztwie. W opustoszałym sklepie na parterze bawiły się dzieci. (...)  W liście do autorów z 1998 roku pani Halina Geber napisała, że 4 i 6 września 1944 roku w kamienicy Wedla zginęło wiele osób. Pod ostrzałem zawaliło się skrzydło gmachu od strony ul. Górskiego.

Gmach Poczty Polskiej.

Tablica upamiętniająca krwawy desant na Przyczółku Czerniakowskim.
Zapis z przewodnika: W tym miejscu podczas trzech kolejnych nocy - z 15 na 16, z 16 na 17 i 17 na 18 września - lądował desant pododdziałów 9. Pułku Piechoty 3. Dywizji Piechoty 1. Armii WP. Oddziały nawiązały łączność ze zgrupowaniem "Radosława" i rozszerzyły przyczółek. Nie udało się go jednak utrzymać. Dziś miejsce desantu z Saskiej Kępy upamiętnia pomalowana srebrną farba płyta z lat pięćdziesiątych, o nieco dziwnym, socrealistycznym ornamencie. (...)

Zapis z przewodnika: Niezwykłą pamiątką powstańczą jest przerdzewiały karabin maszynowy, wmontowany w boczną elewację świątyni Matki Boskiej Częstochowskiej - Patronki AK przy ulicy Zagórnej. Kościół zbudowano w latach siedemdziesiątych XX wieku tam, gdzie we wrześniu 1944 roku Powstańcy walczyli ramię w ramię z żołnierzami 1. Armii WP. Świątynia stała się rodzajem panteonu Armii Krajowej.

Gmach Banku Polskiego.
Zapis z przewodnika: Budynek dawnego Banku Polskiego przetrwał do naszych dni w postaci ruiny. W latach sześćdziesiątych rozebrano znaczną część jego kamiennych murów od strony obecnego rogu Bielańskiej i Trasy W-Z. Pozostałe, po wielu perturbacjach, dopiero w ostatnich latach uzupełniono, starając się zachować styl budowli. Na ocalałych fragmentach ścian widać ślady po eksplozjach i pociskach. Większość z nich powstała w 1944 roku, choć nie brak tu i pamiątek z oblężenia Warszawy we wrześniu 1939.

Tablica pamiątkowa #4.

Pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej według projektu Jerzego Staniszkisa. Odsłonięty 10 czerwca 1999 roku.


Przewodnik bogaty jest nie tylko w treść. Znajdziemy w nim wiele zdjęć Warszawy dawnej, Warszawy powstańczej i Warszawy współczesnej, gdzie do dziś widoczne są ślady po stoczonych siedemdziesiąt dwa lata temu walkach.

Przewodnik podzielony został na rozdziały, z których każdy opowiada o konkretnym rejonie. I tak zaczynamy od Starówki, by przez Śródmieście Północne, Śródmieście Południowe, Powiśle, Czerniaków i Mokotów dotrzeć na Ochotę, Wolę, Powązki, Żoliborz i Pragę.
Dziś możemy cieszyć się taką warszawską starówką.