niedziela, 25 września 2016

Piękny film dzisiaj oglądałam … #5




16 września premierę w Polsce miał film przyrodniczy zatytułowany „Królestwo”. To kolejny projekt francuskiego duetu. Wcześniej Jacques Perrin i Jacques Cluzaud stworzyli takie filmy jak „Mikrokosmos”, „Makrokosmos” i „Oceany”. „Królestwo” pokazuje podpatrzone życie mieszkańców lasów. Na pięknych ujęciach możemy zobaczyć między innymi rysia, wilka, żubra, niedźwiedzia, łosia, ale także żurawie, pluszcze, modraszkę czy sójkę. Zwierzęta leśne żyją zgodnie z rytmem przyrody wyznaczanym przez kolejno po sobie następujące pory roku. Pojawienie się człowieka, który wraz z postępem cywilizacyjnym coraz bardzie eksploatuje las, przerywa dotychczasową cykliczność życia zwierząt. Muszą ustąpić człowiekowi miejsca. Przerzedzone lasy nie zapewniają już dotychczasowych możliwości egzystowania. Zwierzęta zmuszone są do wycofywania się dalej i dalej w głąb lasu. Ile miejsca jeszcze im zostało?

 Zdziwiłam się, że film przyrodniczy przyciągnął na salę kinową tylu ludzi w bardzo zróżnicowanym wieku. Zdziwiłam się tym bardziej, że w polskich kinach ten film pojawił się dopiero teraz. Swoją światową premierę miał 23 października 2015 roku! A przecież w filmie nie brak polskich wątków! Część zdjęć wykonano w Puszczy Białowieskiej, a część na biebrzańskich bagnach.

Uważam, że warto wybrać się na ten film. Jest on nie tylko świetnym dokumentem przedstawiającym epizody z życia zwierząt leśnych, ale niesie za sobą naukę.

Jest to film z przesłaniem. Lasy należały kiedyś wyłącznie do zwierząt, więc szanujmy to! Bądźmy świadomi tego, że na tej planecie nie jesteśmy sami. Korzystajmy z bliskości przyrody mądrze nie wyrządzając niepotrzebnej szkody.

Jest to film ku przestrodze. Jeśli nadal będziemy bezlitośnie eksploatować nasze środowisko i przetrzebiać lasy za chwilę może ich już nie być. Las to nie tylko drzewa, ale i liczne gatunki zwierząt, które i tak bezustannie przegrywają w walce z człowiekiem.

Daleka jestem od prawienia morałów, ale ten film, a raczej smutna refleksja dotycząca niszczycielskiego wpływu człowieka na przyrodę sprawiła, że podejmuję dyskusję w gronie swoich znajomych. Nie wyobrażam sobie, że lasy mogą zniknąć. Nie wyobrażam sobie, że za kilka lat Puszcza Białowieska, w której jestem zakochana, może zostać zniszczona.


piątek, 23 września 2016

Moja ulubiona pora roku.

Wspomnienie zeszłorocznej jesieni.

Niespodziewany gość w parku.

Polska złota jesień.

Moją ulubioną porą roku jest bez wątpienia jesień. Uwielbiam ją! Uwielbiam zarówno naszą piękną polską złotą jesień, jak i naszą jesienną słotę. Jesień nastraja mnie niezwykle lirycznie i melancholijnie.

Dlatego z okazji pierwszego dnia kalendarzowej jesieni wygrzebałam dwa wiersze właśnie o tej porze roku. Wersja krótka to wiersz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, a bardziej rozbudowana to wiersz Juliana Tuwima (niech Was nie zmyli tytuł wiersza).
Z domowej biblioteczki.


JESIEŃ

Chodzi w szalu czerwonym i złotym.
Przegląda się w owalu jeziora.
Lecz jest chora. I nic nie wie o tym,
że ją pochowają w tym szalu.


M. Pawlikowska-Jasnorzewska



STROFY O PÓŹNYM LECIE

1.
Zobacz, ile jesieni!
Pełno jak w cebrze wina,
A to dopiero początek,
Dopiero się zaczyna.
2.
Nazłociło się liści,
Że koszami wynosić,
A trawa jaka bujna,
Aż się prosi, by kosić.
3.
Lato, w butelki rozlane,
Na półkach słodem się burzy.
Zaraz korki wysadzi,
Już nie wytrzyma dłużej.

4.
A tu uwiądem narasta
Winna, jabłeczna pora,
Czerwienna, trawiasta, liściasta,
W szkle pękatego gąsiora.
5.

Na gorącym kamieniu
Jaszczurka jeszcze siedzi.
Ziele, ziele wężowe
Wije się z gibkiej miedzi.
6.
Siano suche i miodne
Wiatrem nad łąką stoi.
Westchnie, wonią powieje
I znów się uspokoi.

7.
Obłoki leżą w stawie
Jak płatki w szklance wody.
Laską pluskam ostrożnie,
Aby nie zmącić pogody.
8.
Słońce głęboko weszło
W wodę, we mnie i w ziemię,
Wiatr nam oczy przymyka.
Ciepłem przejęty drzemię.
9.
Z kuchni aromat leśny;
Kipi we wrzątku igliwie.
Ten wywar sam wymyśliłem:
Bór wre w złocistej oliwie.
10.
I wiersze sam wymyśliłem
Nie wiem, czy co pomogą,
Powoli je piszę, powoli,
Z miłością, żalem, trwogą.
11.
I ty, mój czytelniku,
Powoli, powoli czytaj.
Wielkie lato umiera
I wielką jesień wita.
12.
Wypiję kwartę jesieni,
Do parku pustego wrócę,
Na zimną, ciemną ziemię
Pod jasny księżyc się rzucę.


J. Tuwim

Niezwykle malowniczo wyglądały Tatry jesienią.

Na szlaku.

Jesień w górach.

niedziela, 18 września 2016

Recenzja książki #3


Ałbena Grabowska, Lady M.

Nota wydawnicza:

Kolejna książka nowej królowej literatury kobiecej – Ałbeny Grabowskiej – to opowieść o małżeństwie, które zmierza ku nieuchronnej katastrofie. To historia współczesnej Lady Makbet.

Zwyczajni bohaterowie, których życie toczy się powoli, aczkolwiek nie bezboleśnie. Chorobliwie ambitna żona i mąż, który nie dojrzał do roli głowy rodziny, id długiego czasu prowadzą grę pozorów, żyjąc pod jednym dachem. Jednak tłumione od lat uczucia muszą znaleźć ujście. Tragedia wisi w powietrzu. Kto zapłaci za popełniony błąd?

Recenzja:
Ambicja bywa zgubna. Ambicja bywa niebezpieczna. Ambicja potrafi zabić. Ambicja odnosi się nie tylko do pracy, choć właśnie tak najczęściej jest kojarzona. Ambicja to nie tylko żądza sukcesu. Ambicja to także pożądanie drugiego człowieka. W wypaczony i chorobliwy sposób ambicją było ogarnięte pewne małżeństwo.

Ona, Małgorzata, obsesyjnie pragnęła, aby mąż robił karierę zawodową. Chciała, aby piął się wyżej i wyżej, aby w końcu osiągnął najwyższe możliwe stanowisko. Nigdy nie była z niego zadowolona. Mało tego. Nie pozwoliła mu długo nacieszyć się awansem, bo myślała już o kolejnym kroku. Zresztą Małgorzata była nastawiona nie tylko na sukces zawodowy męża. Ona chciała czegoś więcej. Chciała pełnej kontroli nad jego życiem. Gotowa była przy tym na poświęcenia, aby tylko nic nie zniweczyło jej planów. Stworzyła w domu wręcz cieplarniane warunki do tego, aby jej mąż mógł osiągać coraz to bardziej prestiżowe stanowiska. Wiele znaków przy tym ignorowała. Oddalenie się męża. Niechęci synów do przebywania w domu. Utrata przyjaciółki.

On, Krzysztof, żył pod pantoflem żony. Jak zresztą sam kiedyś powiedział, może ustąpić jej we wszystkim, ale nie w tym, że chce zostać anatomem. Nie potrzebował stanowisk, prestiżu i pogoni za tytułami. Był zadowolony z tego co miał. Los chciał, że w jego życiu pojawiła się Diana, Lady Di … Nie pragnął niczego tak bardzo, tylko Di. Dlaczego w kluczowym momencie Di wcale go nie szukała?

Lady Di i Lady M. to dwie kobiety w życiu Krzysztofa. Tak bardzo od siebie różne. Tak bardzo przez niego skrzywdzone.

Zakończenie książki tak mnie zszokowało, że długo nie mogłam przestać o niej myśleć.

czwartek, 15 września 2016

To była wycieczka ... #8


Podróżując po Węgrzech spod Gór Bukowych dotarliśmy na Wielką Nizinę Węgierską. Tu, w Puszcie, rozbiliśmy nasz obóz. Jednak zachęceni bliskością Debreczyna postanowiliśmy jedno popołudnie spędzić właśnie w tym mieście.

Tak jak w poprzednim poście wszystkie cytowane informacje pochodzą z przewodnika wydawnictwa Pascal.

Debreczyn (…) stanowi drugi co do wielkości i znaczenia ośrodek miejski Węgier. Powiadają, że miasto, balansujące od wieków na granicy między Wschodem a Zachodem, odznacza się tyleż zachodnią aktywnością, co wschodnim bezruchem, a permanentna pozycja między młotem a kowadłem wykształciła w mieszkańcach zmysł dyplomacji, konserwatyzm i upartą siłę przetrwania. W 1552 r. pod wpływem reformacji zaprzestał działalności miejscowy Kościół katolicki, a Debreczyn zyskał przydomek kalwińskiego Rzymu. Do dziś zdecydowana większość mieszkańców wyznaje kalwinizm.

Debreczyn, podobne jak wcześniej Eger, totalnie mnie zachwycił. Piękna ciekawa architektura, olbrzymi ogród botaniczny blisko centrum, tętniący życiem bulwar … Nasz spacer po Debreczynie rozpoczęliśmy od placu, nad którym króluje monumentalny zbór kalwiński zwany Wielkim. Później ruszyliśmy główną ulicą miasta, czyli Piac utca, przy której obok bloków będących pamiątką po czasach socjalistycznych, możemy podziwiać liczne eklektyczne kamienice. Zdążyliśmy także urządzić sobie spacer do oddalonego o 3 km (mam wrażenie, że tu przewodnik nas nieco okłamał i szliśmy zdecydowanie więcej :)) Nagyerdo. Cóż to takiego? Otóż to pozostałość ogrodów otaczających niegdyś miasto.
Z przewodnika: Pośrodku placu wznosi się neoklasycystyczny Reformatus Nagytemplom, zbór kalwiński zwany Wielkim, symbol Debreczyna. Obecna świątynia powstała w latach 1805-1823 na miejscu wcześniejszej, ufundowanej w 1628 r. przez księcia Siedmiogrodu Gabora Bethlena. Jednak i ta stała na gruzach gotyckiego kościoła św. Andrzeja, który spłonął w 1564 r.

Przed  świątynią wzniesiono pomnik na cześć Lajosa Kossutha.
Z przewodnika: Wiek XVII był czasem rabunków, wojen, powstań i pożóg. Turcy karali Debreczyn za konszachty z Austrią, a Habsburgowie za układy z Turcją. Po wygnaniu Turków Habsburgowie rozpoczęli prześladowania religijne i ekonomiczne kalwińskiego Rzymu. Podczas narodowego powstania w 1849 r. Debreczyn stał się stolicą Węgier. To właśnie tutaj w kalwińskim Wielkim Kościele Lajos Kossuth ogłosił niepodległość kraju, a w auli Kolegium Kalwińskiego zebrało się Zgromadzenie Narodowe.
Nie ruszając się z Kossuth ter naszym oczom ukazała się pokaźna mozaika herbu miasta.

Z przewodnika: Na tyłach kościoła urządzono Emlekkert (ogród pamięci), gdzie wśród zieleni stoi kilka pomników, m.in. Istvana Bocskayego, zwanego szablą reformacji, czy ...

... obelisk poświęcony 733 protestantom skazanym na galery w okresie szalejącej kontrreformacji.

Wyruszamy na spacer ulicą Piac, czyli Targową. Od razu w oczy rzuca się wielki hotel Civis Grand Aranybika.

Kamienice przy Piac utca.

I takie budynki znajdziemy przy Piac utca.

Secesja przy Piac utca. Tu mieścił się pierwszy bank w mieście.

Na pierwszym planie jeden z przykładów budownictwa socjalistycznego.

Z przewodnika: Pod nr. 54 wznosi się ogromny gmach w odcieniach czerwieni, różu i ochry, zwieńczony strzelistą wieżyczką - to Megyehaza, czyli siedziba władz komitatu, należąca do najpiękniejszych przykładów węgierskiej secesji.


Z głównej ulicy skręciliśmy w ul. Św. Anny. Znów podziwiamy piękne kamienice. 

Kościół Świętej Anny.

Jak zwykle wszędzie szukam polskich śladów.

Nasz spacer kończymy docierając do gmachu Uniwersytetu.
Jeszcze tylko rzut okiem na ogród botaniczny i na tym kończymy naszą przygodę z Debreczynem. Na razie :)

niedziela, 11 września 2016

To była wycieczka ... #7

Przystanek wśród kwiatów podczas jednej z wypraw rowerowych.

Kiedy wakacyjny wyjazd jest już tylko wspomnieniem uwielbiam przeglądać zdjęcia z wojaży. W tym roku wypoczywaliśmy między innymi na Węgrzech. Zrezygnowaliśmy z tych najbardziej obleganych miejsc, jakim jest np. Balaton. Postanowiliśmy wybrać się w Góry Bukowe. Naszą bazą wypadową było miasteczko Eger. Jakież było moje zdziwienie, gdy na campingu spostrzegłam, że przeważająca część samochodów jest na polskich rejestracjach! Camping był zdominowany przez Polaków :)


A Eger? Eger mnie oczarował! Malownicze miasteczko. Przyjaźni ludzie. Smaczne jedzenie. Wspaniałe drogi rowerowe. Termy. Urocze piwniczki wypełnione winem.

Na Węgry wybrałam się wyposażona w przewodnik ilustrowany wydawnictwa Pascal i wszystkie informacje na temat Egeru pochodzą właśnie z tego przewodnika.

Eger (62 tys. mieszkańców), u wrót Gór Bukowych, zaledwie 130 km na wschód od Budapesztu, to bez wątpienia najatrakcyjniejsza miejscowość północnych Węgier. Ukochane przez biskupów i mecenasów miasto, słynne z męstwa, term i egri bikaver (byczej krwi), zachwyca bogactwem  zabytków, urokiem wąskich uliczek i egzotycznym powiewem Orientu, gdy na placyku u stóp tureckiego minaretu w nozdrza uderza mocny aromat kawy z kafejki za rogiem.


Autor przewodnika pięknie zachęcił do odwiedzenia Egeru i po dotarciu na miejsce nie czułam się przez niego oszukana. Zachwyciła mnie architektura, magiczne uliczki, drewniane okiennice …

Początkowo wydawało mi się, że nasz camping położony jest bardzo na uboczu. Nie dawało mi spokoju, po co w takim razie tylu ludzi skręca w uliczkę odbijającą w lewo. Sprawdziliśmy. Naszym oczom ukazała się Dolina Pięknej Pani.

Z przewodnika: (...) Dolina Pięknej Pani - największe i najpopularniejsze skupisko piwniczek wydrążonych w tufowym wzgórzu. Dolina Pięknej Pani rozchodzi się w dwie strony: po lewej ciągną się ogólnodostępne piwniczki rozbrzmiewające gwarem biesiad i cygańską muzyką, a po prawej - piwnice muzealne udostępniane głównie grupom turystycznym.
Z przewodnika: Monumentalna bazylika św. Jana, górująca nad placem Eszterhazyego i nad zachodnią częścią centrum, to jeden z najwspanialszych wytworów węgierskiego klasycyzmu. Została zaprojektowana przez słynnego architekta peszteńskiego Józsefa Hilda na zamówienie biskupa Laszlo Pyrkera. Rozpoczęta w 1831 r. budowa trwała pięć lat. Ta druga co do wielkości bazylika Węgier ma całkowitą długość 93 m i szerokość 53 m. Wysokość kolumn portyku wejściowego wynosi 17 m, kopuły głównej - 40 m, a wież zachodnich - 53 m.

Z przewodnika: Naprzeciw bazyliki, w dolnej części placu wznosi się okazały gmach dawnego Liceum, dzisiaj Uniwersytet im. Karolya Eszterhazyego, nazwany na cześć biskupa-fundatora. Zbudowano go w latach 1765-1785 w stylu zopf (późny barok i rokoko). (...) Południowe skrzydło zajmuje słynna Biblioteka Diecezjalna. (...) Niewątpliwa atrakcja Liceum to zabytkowe obserwatorium astronomiczne w 53-metrowej wieży w zachodnim skrzydle.

Z przewodnika: (...) kościół Franciszkanów, postawiony w 1755 r. na miejscu meczetu.

Z przewodnika: Prawie naprzeciwko (kościoła Franciszkanów) stoi Megyahaza - okazały barokowy gmach, siedziba władz komitatu Heves. Budynek jest zwieńczony herbem fundatora, biskupa Barkoczyego (...)

Jedna z wąskich uliczek, które zapraszają do zwiedzania swoim niepowtarzalnym klimatem.

Z przewodnika: Najokazalszą budowlą przy Dobo ter jest majestatyczny kościół Minorytów (Minorita templon), uważany za najpiękniejszą barokową budowlę na Węgrzech. Na wysmukłej, wygiętej w łuk fasadzie, ozdobionej kolumnami i pilastrami, widnieje herb franciszkanów (dwa skrzyżowane miecze) i łacińska sentencja: "Dla Boga nic nie jest niemożliwe". (...) Przylegający do świątyni okazały budynek klasztorny z 1775 r. w niespełnionym zamyśle biskupa Eszterhazyego miał służyć jako kolegium akademickie.

Z przewodnika: Z Dobo ter wychodzi uliczka Geri, która za mostkiem na potoku Eger zmienia nazwę na Mecset utca. Prowadzi pod sam minaret - 40-metrową wieżę, z której 400 lat temu muezin nawoływał wiernych na modlitwę w nieistniejącym już dziś meczecie. To najdalej na północ usytuowany XVII-wieczny minaret turecki. We wnętrzu wysmukłej, spiczastej niczym zaostrzony ołówek i zwieńczonej krzyżem (!) kamiennej budowli biegną wąskie spiralne schody. Po pokonaniu 97 stopni wychodzi się na galeryjkę, z której roztacza się panorama starówki.

W drodze na zamek.

Kolejna urocza uliczka. Tym razem jedziemy rowerami na zamek.

Panorama miasta.

Miasto widziane nieco inaczej.
Nad potokiem. W oddali widać zamek, który był jednym z punktów na naszej trasie.

Tym razem pędziliśmy ścieżką rowerową objeżdżając niemal cały Eger.

Pomnik upamiętniający oblężenie Egeru przez Turków.

Z przewodnika: Po klęsce pod Mohaczem, kiedy Węgry stanęły w obliczu niewoli tureckiej, biskup Egeru z rozkazu króla przeznaczył dwie trzecie dochodów na modernizację twierdzy i żołd dla załogi. W 1550 r. komendantem zamku został legendarny Istvan Dobo. Kiedy jesienią 1552 r. 80-tysięczna armia turecka otoczyła Eger, charyzmatyczny komendant dowodził załogą liczącą (razem z kobietami i dziećmi) 2100 osób. 14 IX rozpoczęło się 40-dniowe oblężenie tureckie, które nie było w stanie złamać oporu obrońców. Turcy szeptali miedzy sobą, że Dobo poi chyba swych żołnierzy byczą krwią, skoro z taką werwą odpierają ataki. Tymczasem było to tylko miejscowe wino, zwane odtąd egri bikaver, czyli egerska bycza krew. Turcy, rezygnując ze zdobycia zamku, nie wiedzieli, że załoga walczyła ostatkiem sił. Bohaterska obrona Egeru stała się dla Węgrów kultowym epizodem ich historii, a opowieści o bohaterstwie obrońców, o kobietach lejących wrzątek i smołe na wroga, przez długie lata niewoli opowiadane były "ku pokrzepieniu serc". Epilog wydarzeń był jednak dość smutny: na skutek problemów finansowych i braku zrozumienia u władz, Istvan Dobo zrzekł się funkcji kapitana twierdzy. Jego następcy, dowodzący załogą złożoną głównie z najemników, pół wieku później oddali Eger Turkom.

niedziela, 4 września 2016

Kto bogatemu zabroni?



Te słowa usłyszałam ostatnio od swojej znajomej. I wiecie co? Strasznie mnie nimi zirytowała! Jak to w piątek niezobowiązująco paplałyśmy o weekendzie. Kto co robi. Kto ma jakie plany. Kto gdzie wyjeżdża. Wyrwało mi się i powiedziałam, że wybieram się na masaż relaksacyjny. Mało tego, przymknęłam oczy i rozmarzonym głosem opowiadałam jak będzie świetnie … że nie mogę się doczekać … że czeka mnie 60 minut masażu całego ciała … że z pewnością doskonale się zrelaksuję po ciężkim tygodniu w pracy … że będzie bosko … Z rozmarzenia wyrwały mnie słowa koleżanki: „No tak, kto bogatemu zabroni”. I zaczęła się dyskusja.

Już miałam powiedzieć, że ona tygodniowo wydaje więcej pieniędzy na papierosy, niż ja na masaż, na który wybieram się raz w kwartale. Już miałam przeliczać ile razy ona mogłaby wybrać się na wspaniały masaż, gdyby choć trochę ograniczyła palenie papierosów. Już miałam wygłosić tyradę, że masaż relaksacyjny to nie żaden luksus zarezerwowany wyłącznie dla celebrytów czy ludzi zamożnych, ale jest dostępny także dla tych zwykłych. Już miałam perorować, że wyjście dwóch osób do kina w weekend może być droższe, niż ten cholerny masaż.

Powstrzymałam się, bo zrozumiałam, że jeżeli ktoś nie dba w życiu o jego jakość nie zrozumie mojego punktu widzenia. Nauczkę mam na przyszłość, że w pracy najlepiej rozmawiać o pracy.

Masaż był cudowny. Ja byłam wypoczęta i zrelaksowana. Z nową energią mogłam dalej rozkoszować się weekendem. Nauczyłam się tego, jak ważna jest regeneracja i ciała, i umysłu. Pracuję od poniedziałku do piątku. Soboty i niedziele mam wolne. Wypracowałam sobie taki styl, że w tygodniu jestem maksymalnie zaangażowana w sprawy służbowe i jestem nastawiona na jak najlepsze wykonywanie swoich obowiązków, natomiast weekendy są dla mnie i dla mojej rodziny. Nie można przecież funkcjonować non stop na pełnych obrotach. Staram się urozmaicać sobie czas i jeśli pogoda na to pozwala staram się przebywać sporo na świeżym powietrzu i blisko przyrody. Nauczyłam się również tego, aby nie planować zbyt wielu spraw do zrobienia w weekend. To jest czas na odpoczynek, a nie zawody w wykonywaniu zadań. Kto więcej? Kto prędzej?

Odkąd opanowałam sztukę wypoczynku z większą energią rozpoczynam kolejny tydzień pracy. Wraz z upływem czasu i nabraniem doświadczenia nie uczestniczę już w licytacji, ile sobotnich i niedzielnych godzin pracowałam. Absolutnie nie mam wyrzutów sumienia, że służbową pocztę sprawdzam w poniedziałek w pracy, a nie wiszę na służbowym telefonie całe niedzielne popołudnie. Bo zamierzam dać swojej pracy maksimum siebie od poniedziałku do piątku, a dwa pozostałe dni tygodnia to czas przeznaczony na odprężenie. Wszak wiadomo, że wypoczęty pracownik, to efektywny pracownik.

czwartek, 1 września 2016

Piękny film dzisiaj oglądałam … #4


Jutro do kin wchodzi nowy film w reżyserii Pedro Almodovara zatytułowany „Julieta”. Słyszałam gdzieś opinię, że „Julieta” to powrót Almodovara do kina o silnych kobietach. Przed wybraniem się na seans postanowiłam zatem odświeżyć sobie starszy, bo już dziesięcioletni film „Volver”. Dlaczego? Dlatego, że gdy myślę Pedro Almodovar i kino dla kobiet i o silnych kobietach to przed oczami mam obraz Raimundy (w tej roli cudowna Penelope Cruz).

„Volver” to wspaniałe kino o relacjach między ludźmi. Almodovar pięknie pokazał, że niezrozumienie potrafi generować wieloletnie, niepotrzebne cierpienie. Film opowiada z jednej strony o kobiecie, która doświadczyła przemocy ze strony bliskiej osoby, z drugiej strony o relacjach między matką a córką. Po latach okazało się, że matka strasznie cierpiała żyjąc w przekonaniu, że córka jej nie kocha. Młodziutka Raimunda najpierw odeszła z domu rodzinnego i zamieszkała u ciotki, a później uciekła do Madrytu, aby zacząć nowe życie. Nie miała tego komfortu, aby w swojej rodzinnej wiosce, z której wyjechała zostawić wszystko co złe i rozpocząć zupełnie nowe życie w stolicy. Nie miała czystej karty na start. Już zawsze o ciężkim przeżyciu miała przypominać jej córka, która została poczęta podczas gwałtu. Dopiero po latach w szczerej rozmowie Raimunda wyzna co tak naprawdę stało się czternaście lat temu w La Manchy i kto jest ojcem jej dziecka. To wyznanie sprawi, że matka (w tej roli Carmen Maura) nareszcie zrozumie zachowanie Raimundy.

„Volver” to także opowieść o trzech pokoleniach kobiet. Irene, jej dwie córki (Raimunda i Sole, w którą wcieliła się Lola Duenas) oraz córka Raimundy, Paula (w tej roli Yohana Cobo). Trzy pokolenia kobiet i dwa pokolenia błędnych decyzji w doborze życiowego partnera. Żadna z nich nie miała szczęścia w miłości i wydawać by się mogło, że zła passa nie będzie omijać kobiet z ich rodziny. Całe szczęście Paula ma silną matkę, która potrafi zachować zimną krew w podbramkowych sytuacjach. Nie pozwoli, aby jej córka cierpiała …

Cały film jest bardzo nastrojowy i kapitalnie pokazuje relacje międzyludzkie. To nie tylko obraz o odbudowaniu relacji między matką i córką, ale także o wzajemnym wsparciu i życzliwości bez zbędnych pytań, o determinacji w codziennej walce o lepsze jutro, o nierezygnowaniu z marzeń i o podejmowaniu ryzyka.

Najpiękniejsza i najbardziej wzruszająca dla mnie scena to scena, w której Raimunda śpiewa. Cały czas słyszę dźwięki gitary i jej mocny, fenomenalny głos. Ileż tęsknoty wyśpiewała w tych kilku słowach! Jaka odwaga w odkryciu emocji! Ta silna kobieta nie boi się pokazać swojej wrażliwości!

„Volver” to także film pięknie pokazujący Hiszpanię. Almodovar fantastycznie oddał atmosferę hiszpańskiej prowincji i sprawił, że po obejrzeniu filmu chciałam pakować walizkę i lecieć do La Manchy.

niedziela, 21 sierpnia 2016

To była wycieczka … #6


Spacer po Lwowie.
Spędzając urlop na południowym wschodzie Polski skorzystałam z oferty jednodniowej wycieczki do Lwowa. Jeden dzień to stanowczo za mało, aby zwiedzić takie miasto jak Lwów. Lecz dla rzucenia okiem, co się zmieniło od ostatniej wizyty sprzed kilku lat niespełna dzień wydał się być wystarczającym. Tym bardziej, że po dotarciu do centrum odłączenie się od grupy w pewnym momencie nie stanowiło problemu. Grunt to o ustalonej godzinie stawić się w punkcie zbiórki i ruszyć z powrotem do Polski. Pochwalę się, że nasza grupa okazała się bardzo zdyscyplinowana i wszyscy w odpowiednim czasie przyszli w odpowiednie miejsce. Nikt nie pomylił czasu (wcześniej ustaliliśmy z przewodnikiem, że posługujemy się czasem polskim, a nie ukraińskim) i nikt nie zabłądził.

Plan wycieczki był dość szablonowy. Ze względu na lokalizację nasze zwiedzanie zaczynaliśmy od Cmentarza Łyczakowskiego i Cmentarza Orląt Lwowskich, później autokarem podjechaliśmy do centrum, gdzie kontynuowaliśmy nasz spacer po Lwowie. Zobaczyliśmy gmach i wnętrze katedry łacińskiej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, sąsiadujący z nią gmach kaplicy Boimów pw. Trójcy Świętej i Męki Pańskiej, gmach i wnętrze katedry ormiańskiej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, rynek z ratuszem, Prospekt Swobody wraz z dawnym Teatrem Wielkim Opery i Baletu, którego wnętrza również mieliśmy okazję podziwiać.

Kilkugodzinna przechadzka po Lwowie minęła błyskawicznie i nie sposób było zobaczyć wszystkie ciekawe miejsca. A we Lwowie jest co oglądać! Ograniczony czas nasz lwowski przewodnik próbował zrekompensować nam barwnością opowieści historii Lwowa i jej mieszkańców oraz swoim poczuciem humoru. Muszę przyznać, że osiągnął swój cel. Niejednokrotnie przy tym powtarzał, z czym w pełni się zgadzam, że taki jednodniowy wypad jest doskonałym wstępem, aby za jakiś czas powrócić na nieco dłużej.

Tymczasem zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć, które tym razem przywiozłam z „ukraińskiego Krakowa”.

Przy okazji chciałabym zwrócić uwagę, że wszystkie komentarze do zdjęć zaczynające się od słów „Z przewodnika …” pochodzą z przewodnika „Ukraina zachodnia. Tam szum Prutu, Czeremoszu …” wydawnictwa Bezdroża. Niniejszy przewodnik towarzyszył mi podczas mojej pierwszej wizyty we Lwowie.
Z przewodnika: Cmentarz Łyczakowski to autentyczna nekropolia narodu polskiego (i nie tylko). Nie różni się on pod tym względem niczym od warszawskich Powązek czy cmentarza Rakowieckiego w Krakowie. Natomiast obecność mogił innych niż polskie upodabnia go do cmentarza na Rossie w Wilnie. To, co go wyróżnia, to zdecydowanie odmienna, dramatyczna historia.

Z przewodnika: Do Cmentarza Łyczakowskiego przylega od południowego wschodu inna nekropolia - cmentarz Obrońców Lwowa, zwany także cmentarzem Orląt. To jedno z tych miejsc, gdzie Polak odczuwa głębokie wzruszenie, uświadamiając sobie znaczenie patriotyzmu. Pochowano tu wszystkich młodych Polaków, którzy chwyciwszy za broń, zginęli w obronie tego, co mieli najcenniejszego - własnego domu, polskiego Lwowa. W roku 1918 i później walczyli z Ukraińcami, którzy także bronili swojego, ukraińskiego Lwowa. Wygrać z Polakami nie mogli. Żywioł ukraiński już dawno zakiełkował na tych ziemiach, lecz nie uzyskał jeszcze siły, by móc powstać i zbudować swoje państwo.

Pomnik Juliana Ordona - powstaniec listopadowy, uwieczniony przez Adama Mickiewicza w  wierszu "Reduta Ordona".

Sarkofag Gabrieli Zapolskiej. Stały punkt na trasie zwiedzania Cmentarza Łyczakowskiego.

Udając się na miejsce spoczynku Gabrieli Zapolskiej czy Marii Konopnickiej nie sposób przeoczyć grób Władysława Bełzy, autora wiersza "Kto Ty jesteś? Polak mały".

Pomnik Seweryna Goszczyńskiego, polskiego działacza społecznego, żołnierza, poety polskiego romantyzmu.
Nasz lwowski przewodnik przy okazji przytoczył dość humorystycznie przyczynę konfliktu, który wybuchł między Goszczyńskim a Fredrą.

Jak już pisałam, z przewodnikiem nam się poszczęściło. Przy okazji zaliczania kolejnych stałych punktów programu próbował przemycić nie tak rozpowszechnione informacje. Zwiedzając Cmentarz Łyczakowski zaprowadził nas do części opuszczonych grobów powstańców listopadowych. Ostatnio coraz więcej osób trafia w to miejsce i próbuje ocalić od przegapienia.

Maria Konopnicka również spoczywa w głównej alei zasłużonych.

Zaczynamy zwiedzanie starówki.

Z przewodnika: Na placu tym (Halickim), na poczesnym miejscu, stoi najmłodszy lwowski pomnik korolia Danyły (króla Daniela Halickiego) - założyciela Lwowa. Plac ma zabudowę z przełomu wieków, ze szczególnie pięknymi czterema kamienicami przy ulicy Wałowej. Kamienice są wybitnym przykładem architektury lwowskiego modernizmu.

Jedna z uliczek prowadząca na rynek.

Spacerując po Lwowie szukałam śladów polskości. Nie zawsze tych historycznych.

W oddali widać Kościół Bernardynów ze swoją słynną wieżą bernardyńską.

To, co można zobaczyć schodząc z głównej drogi.

Wewnętrzne podwórka zawsze mnie fascynowały.

Wchodząc do katedry ormiańskiej spojrzałam w prawo i zobaczyłam właśnie taki widok.

Wejście do katedry ormiańskiej
Z przewodnika: Niemal na wprost cerkwi Preobrażeńskiej znajduje się wejście do katedry ormiańskiej pw. Wniebowzięcia NMP, zlokalizowanej w kwartale ulic Łesi Ukrainki, Krakiwskiej i Wirmenskiej. Było to centrum osiadłych w Polsce Ormian, a zarazem jedna z najstarszych i najwspanialszych świątyń miasta. Dziś jest świadectwem bogactwa i kultury Ormian lwowskich.
Katedrę postawił włoski budowniczy Doring, nawiązując do architektury kolonii ormiańskich na Krymie.

Z przewodnika: Róg placu (Katedralnego) i ulicy Halickiej zajmuje perełka architektury Lwowa, tzw. kaplica Boimów pw. Trójcy Świętej i Męki Pańskiej. Ta jedna z wizytówek miasta sąsiaduje z bryłą katedry. Pierwotnie była to wolno stojąca budowla na terenie cmentarza katedralnego.

Nasz przewodnik chcąc zaoszczędzić cenny czas prowadził nas czasem na skróty.

Spacer po lwowskim rynku.


Pomnik Tarasa Szewczenki na Prospekcie Swobody.

Program naszej wycieczki przewidywał oczywiście przerwę na obiad. Były dwa wyjścia: albo wybieramy się na obiad razem z całą grupą, albo odłączamy się. Kierując się wspomnieniami wspaniałego biesiadowania w knajpie "U Pani Stefy" postanowiłam odwiedzić to miejsce ponownie wybierając tym samym wyjście numer dwa.

Pomnik Adama Mickiewicza.
Z przewodnika: Nie wiadomo jakim zrządzeniem losu przetrwał on zawieruchy historii. Na wyniosłej kolumnie stoi posąg wieszcza z brązu. Nad jego głową widnieje postać uskrzydlonego geniusza z wieńcem wawrzynu, a na szczycie kolumny płonący znicz.
Plac, za czasów austriackich imienia księcia Ferdynanda, nazwano później Mariackim (...)Gdy w 1904 r. stanął w tym miejscu świetny monument dłuta Antoniego Popiela, plac zaczęto nazywać placem Mickiewicza.

Rynek.

Pomnik Nikifora, łemkowskiego malarza.

Gmach Muzeum Narodowego przy Prospekcie Swobody.

Z przewodnika: Prospekt Swobody i przyległe ulice to także swoiste zagłębie teatralne. A to za sprawą Państwowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Sołomii Kruszelnyckoji, czyli dawnego Teatru Wielkiego Opery i Baletu, który (...) zamyka Prospekt Swobody. Budynek to jedna z najbardziej charakterystycznych budowli w krajobrazie Lwowa. Powstał w latach 1897-1900 według projektu Zygmunta Gorgolewskiego. Był to jeden z najwspanialszych gmachów teatralno-operowych w Europie, z widownią liczącą ponad tysiąc miejsc. Porównywany w operą paryską i wiedeńską, wspaniałością fasady przyćmiewa krakowski Teatr im. Słowackiego.


W tym miejscu kończymy nasz spacer po Lwowie i wracamy do Polski.