W mijającym tygodniu przez Polskę
przeszły nawałnice. Sama byłam świadkiem spustoszeń, jakie wywołały. I jadąc
samochodem tuż po ustaniu nawałnicy w głowie mi się nie mieściło, że widzę to
co widzę. Krajobraz jak po stoczonej walce. Normalnie jakby jakieś
bombardowanie przeszło, a nie nawałnica.
Miasto automatycznie zostało
sparaliżowane. Komunikacja miejska trwała w bezruchu. Bardzo się cieszyłam, że
akurat tego dnia do pracy wybrałam się samochodem. Wolno, bo wolno, ale jednak
poruszałam się do przodu. Do celu coraz bliżej.
I tak zza szyb samochodu obserwowałam i
w kółko powtarzałam sobie na głos: rety!
Drzewa połamane, konary drzew
zalegające na ulicach, torach tramwajowych i chodnikach. Zerwane linie
wysokiego napięcia. Te, które zetknęły się z ziemią przedstawiały chyba
najbardziej przerażający widok. Pożar w kamienicy. W innym miejscu potężne
drzewo, które runęło na budynek mieszkalny. Co niektórzy mogli mówić o
szczęściu, bo milimetry decydowały o tym, czy drzewo jednak wybije okno czy też
nie. Samochód (taki nawet całkiem porządny) totalnie przygnieciony drzewem,
które zostało wyrwane razem z korzeniami. Ludzie z butami w ręku mozolnie
brodzący wśród wody, której nagle pojawiło się tak dużo. A do tego kursujące na
sygnałach straż pożarna i karetki pogotowia. Ci ostatni dzielnie wykonywali
swoje obowiązki i podążali z pomocą potrzebującym mimo trwającego protestu.
Armagedon!
I tak sobie pomyślałam … Czasem tak
bardzo zabiegamy o rzeczy materialne, a przecież tak łatwo możemy je stracić.
Chyba nie warto z pogoni za pieniędzmi, super wypasionymi samochodami,
niebotycznymi apartamentami czynić sens swojego życia. Oczywiście nie mówię,
żeby rezygnować z komfortu w życiu, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Bo
patrząc na pobojowisko po nawałnicy uświadomiłam sobie, jak niewiele znaczymy
wobec żywiołu przyrody. Przychodzi nawałnica, a my jesteśmy bezsilni. Nijak nie
mogliśmy uchronić naszych samochodów, naszych kamienic, naszych bloków.
Wystarczyło piętnaście minut żywiołu, aby stracić bardzo wiele. Na tak wiele
rzeczy w ogóle nie mamy wpływu.
I za chwilę pojawiła się kolejna myśl.
W porządku, nawałnica przyszła znienacka i się skończyła. Straty są, ale nikt
nie zginął (chyba). Było dużo emocji, strachu, niedowierzania. Ale jakie mamy
jednak szczęście, że żyjemy w Polsce. W Polsce wolnej od wszelkich trzęsień
ziemi, erupcji wulkanów, lawin błotnych czy tsunami. Naprawdę czasem nie
doceniamy, w jak bezpiecznym kraju żyjemy. Pokrzepiona tą myślą w końcu
dojechałam do domu. Wszystko stoi na swoim miejscu. Na balkonie żadnych oznak,
że kilka ulic dalej przeszedł piętnastominutowy Armagedon. Mogłam spokojnie
zabrać się za szykowanie obiadu. Ale refleksje zostaną ze mną już na zawsze i w
trudnych chwilach będę przypominać sobie tę sytuację i stawiać pytanie: co w
życiu ma największą wartość?
U mnie też były burze, na szczęście niegroźne.
OdpowiedzUsuńI pomyśleć, że sezon burzowy tak naprawdę dopiero przed nami :)
Usuń