poniedziałek, 8 sierpnia 2016

To była wycieczka … #4

Hotel Cosmos - gigantyczny hotel oferujący ponad 1700 pokoi stoi naprzeciwko WDNH.
Rzeźba Wiery Muchiny i Borysa Jofana - "Robotnik i kołchoźnica".
To nie tylko monument witający nas przy wejściu do WDNH, to także symbol rosyjskiego studia filmowego - Mosfilm.

Wszechzwiązkowa Wystawa Rolnicza (Всесоюзная сельскохозяйственная выставка, ВСХВ), Wystawa Osiągnięć Gospodarki Narodowej ZSRR (Выставка достижений народного хозяйства, ВДНХ) czy Ogólnorosyjskie Centrum Wystawowe (Всероссийский выставочный центр, ВВЦ) … niezależnie, która nazwa funkcjonowała w przeszłości, a którą należy stosować obecnie dla większości jest to po prostu WDNH. Identycznie jak stacja metra nieopodal. Przeglądając swój stary przewodnik zdziwiłam się, że słowem nie wspomniano w nim o tak ogromnym i monumentalnym moskiewskim obiekcie, jakim jest WDNH.

Dawniej miejsce, w którym prezentowano osiągnięcia i zasługi republik wchodzących w skład Związku Radzieckiego. Dawniej miejsce, w którym chwalono się zdobyczami naukowymi. Dawniej miejsce, w którym wystawianie swoich produktów czy przedstawianie wyników swojej pracy naukowej było zaszczytem.

A dziś? A dziś to przede wszystkim miejsce spotkań, wypoczynku i zabawy. Na terenie tego rozbudowanego kompleksu cały czas organizowane są wystawy czy przeróżne imprezy, ale na co dzień spędza tu czas mnóstwo ludzi ... tak zwyczajnie … siedzą na ławkach, odpoczywają na leżakach, chłodzą się przy fontannie, jeżdżą na rolkach, deskorolkach, rowerach i na czym tylko można jeździć … z głośników wydobywa się muzyka, z kawiarenek rozchodzi się zapach kawy … Za każdym razem mam wrażenie, że WDNH nie śpi, że ono bawi się przez całą dobę … na okrągło.

















czwartek, 4 sierpnia 2016

To była wycieczka … #3


Kiedy ludzie nie mają co ze sobą zrobić, jadą do Moskwy … Mniej więcej tak powiedziała główna bohaterka filmu „Rusałka”. Coś w tym jest. Tym bardziej, gdy obserwuję Moskwę i jej mieszkańców nie mogę się nadziwić jej różnorodności i … przypadkowości (to najlepsze słowo, jakie znajduję). Mimo to jakaś siła przyciągnęła mnie do tego miejsca. Uwielbiam tam wracać. Mimo przytłaczającej ilości ludzi, mimo wiecznego pośpiechu i wiecznych korków, mimo krzywych i niebotycznie wysokich krawężników, mimo zatłoczonego metra, mimo zmęczonych twarzy mijających mnie na ulicach ludzi, mimo często panującej tam szarości lubię to miasto. Lubię ten rozmach. Lubię ten klimat. Lubię od czasu do czasu czuć tętno życia wielkiego miasta, które funkcjonuje przez całą dobę.


Dziś chciałabym podzielić się kilkoma zdjęciami z mojego ostatniego wyjazdu do Moskwy. Niektóre zdjęcia wzbogaciłam o komentarz, pochodzący z przewodnika po Moskwie wydawnictwa Marco Polo. Przewodnik swoje lata już ma. Towarzyszył mi podczas mojego pierwszego pobytu w stolicy Rosji, a to było już jakiś czas temu :) Kiedyś został nawet na tydzień zarekwirowany przez czujnych strażników Biblioteki im. Lenina ...
Pomnik Dostojewskiego przed głównym wejściem do gmachu Biblioteki im. Lenina.

Przypadkowość, o której pisałam.

Gdy stracę orientację w centrum rozglądam się za czerwoną gwiazdą Kremla.

Z przewodnika: Katedra Chrystusa Zbawiciela. Od lata 1997 r. masywny sobór Chrystusa Zbawiciela znów stoi w tym miejscu, w którym 1883 r. został konsekrowany. Pierwotną cerkiew w 1931 r. Stalin kazał wysadzić w powietrze. Miał tu stanąć gigantyczny Pałac Rad, jednak z planów nic nie wyszło, gdyż piaszczysty grunt nad brzegiem Moskwy nie dawał dostatecznego oparcia. Zamiast kolosa zbudowano w czasach Chruszczowa pływalnię. Dopiero niedawno mer Moskwy dużym nakładem finansowym urzeczywistnił swój cel: wierna kopia śnieżnobiałej świątyni zwieńczona złotymi kopułami dominuje nad śródmieściem. Kosztującą 300 mln dolarów budowę obiektu sfinansowali moskiewscy biznesmeni.

Z przewodnika: Kreml (słowo "kreml" oznacza twierdzę, warownię zazwyczaj usytuowaną na wzgórzu; w jej obrębie wznoszono cerkwie, pałace itp.), po dziś dzień serce Moskwy i przez wiele stuleci duchowe centrum całej Rosji, był zalążkiem metropolii. Od jego budowy zaczęła się historia stolicy. W ciągu trzech kolejnych wieków wielokrotnie ulegał zniszczeniu. Dziś zajmuje powierzchnię 28 ha i jest otoczony murem długości 2,25km, który zbudowali pod koniec XV w. włoscy mistrzowie z polecenia Iwana III Wielkiego, zwanego srogim.

Pomnik Piotra I.
Z przewodnika: Jednak największym wizjonerem wśród carów był Piotr Wielki (1682 - 1725), który założył Sankt Petersburg i w ten sposób otworzył "okno na Zachód".

Kolejny przykład swoistej mozaiki architektury Moskwy. Złote cerkiewne kopuły, socrealizm i szklane domy. W tle widać jedną z siedmiu sióstr Stalina.
Z przewodnika: Gdziekolwiek spojrzy się z centrum Moskwy, na horyzoncie majaczy któryś z siedmiu wieżowców wzniesionych w czasach Stalina. Wytyczne z 1947 r. mówiły, że mają to być "budowle oryginalne ..., ale nienaśladujące znanych za granicą wielopiętrowych gmachów". Trzeba przyznać, że zatrudnionym planistom udało się to osiągnąć. Siedem wyeksponowanych monstrualnych obiektów w stylu pseudogotyckim dominuje nad miastem. Na planie Moskwy tworzą razem gwiazdę i obok Kremla i soboru Wasyla Błogosławionego stanowią jej symbole. Najsłynniejsze z nich to Uniwersytet Moskiewski, Ministerstwo Spraw Zagranicznych i hotel Ukraina.


Po drugiej stronie ulicy Wielki Pałac Kremlowski.

Spacer wzdłuż ściany Kremla po Parku Aleksandrowskim.

Fontanna stanowi świetną scenerię do sesji zdjęciowej :)

Na Placu Maneżowym, a pod chodnikiem centrum handlowe.

Robiący wrażenie gmach Muzeum Historycznego przy Placu Czerwonym.

Z przewodnika: Sobór Wasyla Błogosławionego. "Wznosi się niczym wieża Babel, a nad nim góruje olbrzymia, mieniąca się kolorami tęczy kopuła, wokół której na wszystkich stopniach budowli rozmieszczono wiele małych kopuł, zupełnie niepodobnych do siebie, rozrzuconych po całej świątyni bez symetrii i ładu" - tak opisał sobór na początku XIX w. Michał Lermontow. Trudno o lepszą charakterystykę tego symbolu Moskwy. Mimo pozornego bezładu kształtów katedra jest zbudowana na planie greckiego krzyża.Wzniesiono ją w latach 1555 - 1560 na poleceni Iwana Groźnego z okazji jego zwycięstwa nad Tatarami w Kazaniu. Legenda głosi, że okrutny car kazał oślepić architekta, aby ten już nigdy nie mógł stworzyć niczego równie pięknego.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Nie było mnie trzy tygodnie ...


Na górskim szlaku tuż po deszczu.
Po trzech tygodniach nieobecności wróciłam do domu. Tak się złożyło, że najpierw musiałam udać się w sprawach służbowych na tydzień do Moskwy. Od razu po delegacji i ekspresowym załatwieniu wszystkich formalności wyjechałam na długo wyczekiwany urlop.
Lwów przywitał nas deszczem.


Lipiec okazał się dla mnie bardzo bogaty pod wieloma względami. Przede wszystkim cieszę się, że miałam możliwość zobaczenia tylu nowych dla mnie miejsc, przeżycia nowych przygód, uczestniczenia w niesamowitych spotkaniach. Miałam sposobność, aby pokonać kolejne kilometry zarówno na nogach, jak i na rowerze w niesamowitej scenerii, odkryć nowe smaki i posłuchać wcześniej niesłyszanych dźwięków.
W drodze na Plac Czerwony
Lipiec to ponowne spojrzenie na ukochaną przeze mnie Moskwę.

Lipiec to podziwianie gór i przyrody w Bieszczadach podczas wędrówek po szlakach.

Lipiec to rowerowe szaleństwo po bieszczadzkich i węgierskich trasach.

Lipiec to zachwycanie się Węgrami.

Lipiec to noce spędzone w namiocie.

Lipiec to spacer po Lwowie.

Lipiec to spotkanie z Ojcem Świętym w Brzegach.

Lipiec to powrót do domu.
Dla takiego widoku warto było jechać 30km na rowerze.

I tak samo jak lubię być w drodze, lubię jeździć do nowych miejsc, lubię oglądać świat i rozmawiać z przygodnie spotkanymi ludźmi, tak samo lubię wracać do domu. Bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Mało tego, lubię spędzać czas w domu samotnie. Lubię, kiedy przychodzi taki weekend, podczas którego mogę cieszyć się niezmąconym spokojem w swoim azylu.
Droga o poranku na Wielkiej Nizinie Węgierskiej.

sobota, 9 lipca 2016

Sukienka to wygoda.



Przede mną kolejny wyjazd służbowy, co wiąże się rzecz jasna z kolejnym pakowaniem walizki. Delegacja ma to do siebie, że na spotkaniach (mimo tego, że są to spotkania wyjazdowe) obowiązuje określony dress code, którego należy przestrzegać. Nie jest tak źle, kiedy podróżuję samochodem. Wtedy za bardzo nie muszę ograniczać bagażu. To raz. Dwa to komfort w przewożeniu ubrań. Koszule i marynarki mogę spokojnie przewieźć na wieszaku. Gorzej, gdy czeka mnie lot samolotem. Jedna z kwestii to pakowanie ubrań w taki sposób, aby w dobrym, czyli nie wygniecionym stanie doleciały ze mną na miejsce. Ja sztuki takiego pakowania jeszcze nie opanowałam. Kiedyś zabierałam ze sobą po prostu żelazko i przywracałam dobry wygląd moim ubraniom już w hotelu. Ale wiadomo, że żelazko zajmuje cenne miejsce w walizce. A trzeba spakować jeszcze inne rzeczy, w tym katalogi, próbniki i drobne prezenty dla klientów.

Druga kwestia to waga bagażu, który ze sobą taszczymy. Jeszcze kilka lat temu, aby wszystkie rzeczy, które musiałam zabrać pakowałam do największej walizki, jaką posiadałam. Wiem, wiem, że bagaż nadajemy przy odprawie i później po lotnisku przemieszczamy się bez niego, ale na to lotnisko trzeba najpierw dotrzeć, a później trzeba dojechać do hotelu.
Nadźwigałam się tych kilogramów co nie miara i powiedziałam… Stop! Basta! Koniec! Od następnej delegacji pakuję się w najmniejszą walizkę, jaką posiadam. Ograniczona pojemność zmusiła mnie do bardziej rozsądnego planowania rzeczy, które będą mi potrzebne.

I tak latem wybawieniem są sukienki. Zaopatrzyłam się w kilka sukienek w stonowanym kolorze, bez głębokich dekoltów, o bezpiecznej długości i z takiego materiału, który mogę zwinąć w rulon, spakować do walizki i nie martwić się, że po wyciągnięciu na miejscu będzie wyglądać jak siedem nieszczęść. Poza tym wybierając sukienki automatycznie zabieram ze sobą mniej ubrań. Jeden zestaw to jedna sukienka, a nie bluzka + spódnica / spodnie.

Tym sposobem z odchudzonym bagażem mogę ruszać w świat, a po dotarciu do hotelu wystarczy jedynie wyciągnąć je z walizki i rozwiesić na hotelowych wieszakach. Po takim zabiegu mogę spokojna i pewna siebie udać się na służbowe spotkanie.

Wszak wiadomo, że ubiór adekwatny do sytuacji potrafi dodać pewności i wywrzeć na rozmówcach dobre wrażenie. Wyglądając profesjonalnie możemy przystąpić do negocjacji skupiając się na osiągnięciu zamierzonego celu. A przecież o to nam chodzi.

środa, 6 lipca 2016

Być w porządku do końca.


Czasem w życiu tak się składa, że szukamy nowej pracy, a raczej nowego pracodawcy. Powody mogą być różne. Chcemy się rozwijać, a widzimy, że obecny pracodawca nie stwarza nam takich możliwości. Chcemy więcej zarabiać, a na podwyżkę nie mamy szans. Chcemy albo musimy zmienić miejsce zamieszkania. Nie odpowiada nam atmosfera panująca w obecnej pracy. Czujemy, że nie jesteśmy doceniani. Zmusza nas do tego sytuacja życiowa. Każdy z innych przyczyn szuka zmiany i dążymy do tego, aby była to zmiana na lepsze. Wiadomo, nikt nie chce sobie w życiu pogorszyć. Niezależnie od tego dlaczego szukamy nowej pracy według mnie ważne jest, jak pożegnamy się ze starą pracą. Nie mówiąc już o tym, że w życiu nigdy nic nie wiadomo, bywa ono przewrotne i nigdy nie wiemy kto zna kogoś, kto zna tego, który zna … Świat jest mały. Ludzie między sobą wymieniają informacje i czasem nawet do głowy nam nie przyjdzie, że opinia z naszej byłej pracy może dotrzeć do nowej, zanim my sami dokonamy wszelkich formalności wdrożeniowych. A niestety trudno jest walczyć z raz rzuconą w świat opinią. Tym bardziej, jeśli nie jest ona dla nas zbyt pochlebna.

Dlaczego o tym piszę? A to dlatego, że ostatnio w mojej pracy miał miejsce pewien incydent – porzucenie pracy przez pracownika.

Pani Kowalska (nazwijmy ją tak :)) otrzymała w pracy awans. Awans jak to awans, wiązał się nie tylko z podwyżką wynagrodzenia, ale i z nowymi obowiązkami oraz ze zwiększoną odpowiedzialnością. Niestety ludzie czasem gubią się w nowej sytuacji i często zdarza się tak, że chętnie przyjmują dodatkowe złotówki, ale już nie tak chętnie przyjmują nowe obowiązki. Oczywiście do czasu podpisania zmiany warunków zatrudnienia są zwarci i gotowi stawić czoło nowym wyzwaniom, sto razy dziękują za podwyżkę i co kwadrans zapewniają, że nikt się na nich nie zawiedzie i że udowodnią, że na awans zasłużyli. Do czasu … Najgorsze są przypadki delikwentów, którzy boją przyznać się, że czegoś nie wiedzą, czy nie potrafią. Tak bardzo chcą udawać, że są wyśmienici i świetnie sobie radzą, że nie szukają wskazówek. A przecież to nic złego, że czegoś nie wiemy obejmując nowe stanowisko pracy i przejmując nowe zadania, z którymi dotychczas nie mieliśmy styczności. Właśnie pytając, ucząc się, nabywając nowe umiejętności, które pomogą nam sprawnie i należycie wypełniać stawiane przed nami zadania pokazujemy, że radzimy sobie z nowymi obowiązkami i warto było dać nam awans. Nigdy nie jest tak, że wszyscy wiedzą wszystko od samego początku. Pewnych rzeczy uczymy się z czasem i z czasem nabieramy cennego doświadczenia. Lepiej zapytać, niż udawać, że ze wszystkim sobie radzimy, skoro w rzeczywistości sobie nie radzimy.

Udawać można tylko przez jakiś czas. I wtedy dochodzi to nie fajnej sytuacji, kiedy problemy się skumulują. Kiedy Pani Kowalska pogubiła się w labiryncie, który sama sobie stworzyła zaczęła popełniać jeszcze więcej błędów, zaczęła zawalać terminy, zaczęła pogrążać się w bałaganie, zaczęła szukać winy w innych. Zaczęła narzekać, że wcale ta podwyżka nie była taka duża, a już na pewno nieadekwatna do nowych obowiązków. Zaczęła stawiać się w roli ofiary i zamiast wziąć się w garść to przepraszała wszystkich dookoła i tłumaczyła się, że wszystkiego ma za dużo i że jest wykorzystywana. Miała pretensje do całego świata tylko nie do siebie. Nie przyznała się, że to ona zawaliła, że nie dała rady. Nie przyznała się przed innymi. Ba! Pewnie i sobie uczciwie nie powiedziała, że ktoś dał jej szansę, o którą zresztą sama zabiegała, a ona jej nie potrafiła wykorzystać.

Nikt nie lubi przyznawać się do porażki, ale gorszą rzeczą jest bycie nie w porządku. Ktoś stworzył nam nowe możliwości, a my wycinamy mu numer i porzucamy pracę, bo praca jest zła! Oczywiście my mniej lub bardziej płynnie przejdziemy do nowego pracodawcy, ale fakt, że zachowaliśmy się nie w porządku pozostanie po nas w starym miejscu. A jak już pisałam świat jest mały i nigdy nie wiadomo kto kogo zna i w jakich okolicznościach w przyszłości z kim się spotkamy. Dlatego uważam, że zawsze należy zachowywać się w porządku. Nie tylko wobec siebie, ale i wobec innych.




niedziela, 3 lipca 2016

To była wycieczka … #2

Gąsienica wmurowana w ścianę katedry. Warszawa.

Cóż to była za wycieczka… Za nasz cel obraliśmy Warszawę. W związku z tym, że to był kolejny wyjazd do naszej stolicy, w której jestem zakochana, tym razem postanowiliśmy zwiedzać ją nieco inaczej. Otóż w maju kilka lat temu ruszyliśmy ulicami Warszawy z „Przewodnikiem po powstańczej Warszawie” w ręku.


Z noty wydawniczej:

Niniejszy przewodnik nie ma ambicji kompendium wiedzy o Powstaniu Warszawskim. Nie jest też próbą zapisania jego przebiegu. Nie rozstrzygamy sporu historyków o sens Powstania, chociaż na podstawie lektury naszego przewodnika łatwo ocenić koszty, jakie przyszło ponieść warszawiakom i kulturze polskiej za decyzję o jego wybuchu. […]

Czas zaciera jednak pamięć i dziś coraz trudniej dostrzec na elewacjach domów ślady powstańczych bitew. Nasz wybór nie jest kompletny – to raczej subiektywny przewodnik, opowiadający też o losach uczestników Powstania – zarówno jego żołnierzy, jak i cywili. Tych, którzy walczyli z bronią w ręku, i tych, którzy o broń walczyli, ale niewiele mogli zrobić.

To również zapis pewnego stanu pamięci. […] Zdajemy też sobie sprawę, że nie wszystkie pokazane przez nas ślady przerywają. Za kilkanaście lat niniejsza książka może zatem okazać się ostatnim świadectwem tego, czego już  nie ma.

Przewodnik autorstwa Jerzego Majewskiego i Tomasza Urzykowskiego kupiłam jakiś czas temu jako pamiątkę z Muzeum Powstania Warszawskiego. Niby o Powstaniu Warszawskim wiedziałam wiele, ale w przewodniku znalazłam sporo ciekawych informacji, które do tej pory nieco mi umykały. Nie mówiąc już o tym, że odszukiwanie miejsc, w których nasze dziewczęta i nasi chłopcy z biało-czerwonymi opaskami powstańczymi na ramieniu stanęli do walki o wolność swoją, swoich rodzin i przyszłych pokoleń ma w sobie jakiś … czar, jakąś … magię.

Nie jestem warszawianką, moja rodzina pochodzi z zupełnie innych terenów Polski, w Warszawie mieszkałam zaledwie kilkanaście miesięcy, a kroczyłam po jej ulicach z  „Przewodnikiem po powstańczej Warszawie” w dłoni i nie mogłam opędzić się od sentymentów. Tak, to była bardzo sentymentalna wycieczka.

I niech toczą się dyskusje, czy 1 sierpnia 1944 roku warto było rozpoczynać Powstanie, czy nie to warszawiakom walczącym, pomagającym walczącym i tym, którzy ponieśli konsekwencje mimo braku zaangażowania w powstanie, należy się pamięć i szacunek.
Zapis z przewodnika: Po wojnie w zewnętrzną ścianę świątyni wmurowano fragment gąsienicy wraz z tabliczką informującą, że pochodzi ona z "goliata", który tu właśnie eksplodował. Nie jest to prawdą, bowiem gąsienica ta pochodzi z innego pojazdu gąsienicowego, służącego do przewożenia ładunków wybuchowych, który eksplodował 13 sierpnia obok domu przy ul. Kilińskiego 1, przechodząc do historii jako tzw. czołg - pułapka.

Zapis z przewodnika: Spacerując uliczkami Starego Miasta trudno sobie wyobrazić, że sześćdziesiąt lat temu przecinały je barykady. Wzniesione z płyt chodnikowych, beczek, skrzyń, z czego się tylko dało - zapory te miały pomóc żołnierzom Powstania w obronie staromiejskiej dzielnicy. Barykady budowano również na Krzywym Kole.

W drodze do Arsenału.

Zapis z przewodnika: Od 10 sierpnia w dawnym pałacu Raczyńskich - przed wojną mieszczącym Ministerstwo Sprawiedliwości, podczas okupacji zaś Deutsches Obergericht, czyli oddział najwyższej instytucji sądowej w Generalnym Gubernatorstwie - działał, największy na Starówce, Centralny Powstańczy Szpital Chirurgiczny nr 1. (...) Sale operacyjne mieściły się w piwnicach. 2 września esesmani nakazali ewakuację szpitala w ciągu kwadransa. Rannych, którzy nie mogli opuścić budynku o własnych siłach, rozstrzelali, po czym oblali ciała benzyną i podpalili. Zamordowali wówczas kilkaset osób. 

Tablica pamiątkowa #1.

Jedno z wejść do kanału.

Tablica pamiątkowa #2.

Tablica pamiątkowa #3.

Nadal widoczne ślady po walkach.

Zapis z przewodnika: Drapacz chmur Prudential stał się bohaterem najsłynniejszego zdjęcia z czasów Powstania. Fotografia ta jest dziś rodzajem ikony, bezbłędnie kojarzonej ze zrywem warszawian w 1944 roku. Szesnastopiętrowy gmach już 1 sierpnia zajęli żołnierze z Batalionu "Kiliński". (...). Na dachu budynku zawisła, widoczna z oddali, biało-czerwona flaga.

Ślady, które pozostawiły po sobie kule.

Zapis z przewodnika: W piwnicy Domu Wedla schroniło się wielu mieszkańców kamienic zburzonych w sąsiedztwie. W opustoszałym sklepie na parterze bawiły się dzieci. (...)  W liście do autorów z 1998 roku pani Halina Geber napisała, że 4 i 6 września 1944 roku w kamienicy Wedla zginęło wiele osób. Pod ostrzałem zawaliło się skrzydło gmachu od strony ul. Górskiego.

Gmach Poczty Polskiej.

Tablica upamiętniająca krwawy desant na Przyczółku Czerniakowskim.
Zapis z przewodnika: W tym miejscu podczas trzech kolejnych nocy - z 15 na 16, z 16 na 17 i 17 na 18 września - lądował desant pododdziałów 9. Pułku Piechoty 3. Dywizji Piechoty 1. Armii WP. Oddziały nawiązały łączność ze zgrupowaniem "Radosława" i rozszerzyły przyczółek. Nie udało się go jednak utrzymać. Dziś miejsce desantu z Saskiej Kępy upamiętnia pomalowana srebrną farba płyta z lat pięćdziesiątych, o nieco dziwnym, socrealistycznym ornamencie. (...)

Zapis z przewodnika: Niezwykłą pamiątką powstańczą jest przerdzewiały karabin maszynowy, wmontowany w boczną elewację świątyni Matki Boskiej Częstochowskiej - Patronki AK przy ulicy Zagórnej. Kościół zbudowano w latach siedemdziesiątych XX wieku tam, gdzie we wrześniu 1944 roku Powstańcy walczyli ramię w ramię z żołnierzami 1. Armii WP. Świątynia stała się rodzajem panteonu Armii Krajowej.

Gmach Banku Polskiego.
Zapis z przewodnika: Budynek dawnego Banku Polskiego przetrwał do naszych dni w postaci ruiny. W latach sześćdziesiątych rozebrano znaczną część jego kamiennych murów od strony obecnego rogu Bielańskiej i Trasy W-Z. Pozostałe, po wielu perturbacjach, dopiero w ostatnich latach uzupełniono, starając się zachować styl budowli. Na ocalałych fragmentach ścian widać ślady po eksplozjach i pociskach. Większość z nich powstała w 1944 roku, choć nie brak tu i pamiątek z oblężenia Warszawy we wrześniu 1939.

Tablica pamiątkowa #4.

Pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej według projektu Jerzego Staniszkisa. Odsłonięty 10 czerwca 1999 roku.


Przewodnik bogaty jest nie tylko w treść. Znajdziemy w nim wiele zdjęć Warszawy dawnej, Warszawy powstańczej i Warszawy współczesnej, gdzie do dziś widoczne są ślady po stoczonych siedemdziesiąt dwa lata temu walkach.

Przewodnik podzielony został na rozdziały, z których każdy opowiada o konkretnym rejonie. I tak zaczynamy od Starówki, by przez Śródmieście Północne, Śródmieście Południowe, Powiśle, Czerniaków i Mokotów dotrzeć na Ochotę, Wolę, Powązki, Żoliborz i Pragę.
Dziś możemy cieszyć się taką warszawską starówką.