Hotel Cosmos - gigantyczny hotel oferujący ponad 1700 pokoi stoi naprzeciwko WDNH. |
poniedziałek, 8 sierpnia 2016
To była wycieczka … #4
czwartek, 4 sierpnia 2016
To była wycieczka … #3
Kiedy
ludzie nie mają co ze sobą zrobić, jadą do Moskwy … Mniej więcej tak
powiedziała główna bohaterka filmu „Rusałka”. Coś w tym jest. Tym bardziej, gdy
obserwuję Moskwę i jej mieszkańców nie mogę się nadziwić jej różnorodności i … przypadkowości
(to najlepsze słowo, jakie znajduję). Mimo to jakaś siła przyciągnęła mnie do
tego miejsca. Uwielbiam tam wracać. Mimo przytłaczającej ilości ludzi, mimo
wiecznego pośpiechu i wiecznych korków, mimo krzywych i niebotycznie wysokich krawężników,
mimo zatłoczonego metra, mimo zmęczonych twarzy mijających mnie na ulicach
ludzi, mimo często panującej tam szarości lubię to miasto. Lubię ten rozmach.
Lubię ten klimat. Lubię od czasu do czasu czuć tętno życia wielkiego miasta,
które funkcjonuje przez całą dobę.
Dziś
chciałabym podzielić się kilkoma zdjęciami z mojego ostatniego wyjazdu do
Moskwy. Niektóre zdjęcia wzbogaciłam o komentarz, pochodzący z przewodnika po
Moskwie wydawnictwa Marco Polo. Przewodnik swoje lata już ma. Towarzyszył mi
podczas mojego pierwszego pobytu w stolicy Rosji, a to było już jakiś czas temu
:) Kiedyś został nawet na tydzień zarekwirowany przez czujnych strażników Biblioteki im. Lenina ...
Pomnik Dostojewskiego przed głównym wejściem do gmachu Biblioteki im. Lenina. |
Przypadkowość, o której pisałam. |
Gdy stracę orientację w centrum rozglądam się za czerwoną gwiazdą Kremla. |
Pomnik Piotra I. Z przewodnika: Jednak największym wizjonerem wśród carów był Piotr Wielki (1682 - 1725), który założył Sankt Petersburg i w ten sposób otworzył "okno na Zachód". |
Po drugiej stronie ulicy Wielki Pałac Kremlowski. |
Spacer wzdłuż ściany Kremla po Parku Aleksandrowskim. |
Fontanna stanowi świetną scenerię do sesji zdjęciowej :) |
Na Placu Maneżowym, a pod chodnikiem centrum handlowe. |
Robiący wrażenie gmach Muzeum Historycznego przy Placu Czerwonym. |
poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Nie było mnie trzy tygodnie ...
Na górskim szlaku tuż po deszczu. |
Po trzech tygodniach nieobecności wróciłam do
domu. Tak się złożyło, że najpierw musiałam udać się w sprawach służbowych na
tydzień do Moskwy. Od razu po delegacji i ekspresowym załatwieniu wszystkich
formalności wyjechałam na długo wyczekiwany urlop.
Lwów przywitał nas deszczem. |
Lipiec okazał się dla mnie bardzo bogaty pod
wieloma względami. Przede wszystkim cieszę się, że miałam możliwość zobaczenia
tylu nowych dla mnie miejsc, przeżycia nowych przygód, uczestniczenia w
niesamowitych spotkaniach. Miałam sposobność, aby pokonać kolejne kilometry
zarówno na nogach, jak i na rowerze w niesamowitej scenerii, odkryć nowe smaki
i posłuchać wcześniej niesłyszanych dźwięków.
W drodze na Plac Czerwony |
Lipiec to ponowne spojrzenie na ukochaną
przeze mnie Moskwę.
Lipiec to podziwianie gór i przyrody w
Bieszczadach podczas wędrówek po szlakach.
Lipiec to rowerowe szaleństwo po
bieszczadzkich i węgierskich trasach.
Lipiec to zachwycanie się Węgrami.
Lipiec to noce spędzone w namiocie.
Lipiec to spacer po Lwowie.
Lipiec to spotkanie z Ojcem Świętym w
Brzegach.
Lipiec to powrót do domu.
Dla takiego widoku warto było jechać 30km na rowerze. |
I tak samo jak lubię być w drodze, lubię
jeździć do nowych miejsc, lubię oglądać świat i rozmawiać z przygodnie
spotkanymi ludźmi, tak samo lubię wracać do domu. Bo wszędzie dobrze, ale w
domu najlepiej. Mało tego, lubię spędzać czas w domu samotnie. Lubię, kiedy przychodzi
taki weekend, podczas którego mogę cieszyć się niezmąconym spokojem w swoim
azylu.
Droga o poranku na Wielkiej Nizinie Węgierskiej. |
sobota, 9 lipca 2016
Sukienka to wygoda.
Przede mną kolejny wyjazd służbowy, co wiąże
się rzecz jasna z kolejnym pakowaniem walizki. Delegacja ma to do siebie, że na
spotkaniach (mimo tego, że są to spotkania wyjazdowe) obowiązuje określony
dress code, którego należy przestrzegać. Nie jest tak źle, kiedy podróżuję
samochodem. Wtedy za bardzo nie muszę ograniczać bagażu. To raz. Dwa to komfort
w przewożeniu ubrań. Koszule i marynarki mogę spokojnie przewieźć na wieszaku.
Gorzej, gdy czeka mnie lot samolotem. Jedna z kwestii to pakowanie ubrań w taki
sposób, aby w dobrym, czyli nie wygniecionym stanie doleciały ze mną na
miejsce. Ja sztuki takiego pakowania jeszcze nie opanowałam. Kiedyś zabierałam
ze sobą po prostu żelazko i przywracałam dobry wygląd moim ubraniom już w
hotelu. Ale wiadomo, że żelazko zajmuje cenne miejsce w walizce. A trzeba
spakować jeszcze inne rzeczy, w tym katalogi, próbniki i drobne prezenty dla
klientów.
Druga kwestia to waga bagażu, który ze sobą taszczymy. Jeszcze kilka
lat temu, aby wszystkie rzeczy, które musiałam zabrać pakowałam do największej
walizki, jaką posiadałam. Wiem, wiem, że bagaż nadajemy przy odprawie i później
po lotnisku przemieszczamy się bez niego, ale na to lotnisko trzeba najpierw
dotrzeć, a później trzeba dojechać do hotelu.
Nadźwigałam się tych kilogramów co nie miara i powiedziałam… Stop! Basta! Koniec! Od następnej delegacji pakuję
się w najmniejszą walizkę, jaką posiadam. Ograniczona pojemność zmusiła mnie do
bardziej rozsądnego planowania rzeczy, które będą mi potrzebne.
I tak latem wybawieniem
są sukienki. Zaopatrzyłam się w kilka sukienek w stonowanym kolorze, bez
głębokich dekoltów, o bezpiecznej długości i z takiego materiału, który mogę
zwinąć w rulon, spakować do walizki i nie martwić się, że po wyciągnięciu na
miejscu będzie wyglądać jak siedem nieszczęść. Poza tym wybierając sukienki
automatycznie zabieram ze sobą mniej ubrań. Jeden zestaw to jedna sukienka, a
nie bluzka + spódnica / spodnie.
Tym sposobem z odchudzonym bagażem mogę
ruszać w świat, a po dotarciu do hotelu wystarczy jedynie wyciągnąć je z
walizki i rozwiesić na hotelowych wieszakach. Po takim zabiegu mogę spokojna i
pewna siebie udać się na służbowe spotkanie.
Wszak wiadomo, że ubiór adekwatny do sytuacji
potrafi dodać pewności i wywrzeć na rozmówcach dobre wrażenie. Wyglądając
profesjonalnie możemy przystąpić do negocjacji skupiając się na osiągnięciu
zamierzonego celu. A przecież o to nam chodzi.
środa, 6 lipca 2016
Być w porządku do końca.
Czasem w życiu tak się składa, że szukamy
nowej pracy, a raczej nowego pracodawcy. Powody mogą być różne. Chcemy się
rozwijać, a widzimy, że obecny pracodawca nie stwarza nam takich możliwości. Chcemy
więcej zarabiać, a na podwyżkę nie mamy szans. Chcemy albo musimy zmienić
miejsce zamieszkania. Nie odpowiada nam atmosfera panująca w obecnej pracy. Czujemy,
że nie jesteśmy doceniani. Zmusza nas do tego sytuacja życiowa. Każdy z innych
przyczyn szuka zmiany i dążymy do tego, aby była to zmiana na lepsze. Wiadomo,
nikt nie chce sobie w życiu pogorszyć. Niezależnie od tego dlaczego szukamy
nowej pracy według mnie ważne jest, jak pożegnamy się ze starą pracą. Nie
mówiąc już o tym, że w życiu nigdy nic nie wiadomo, bywa ono przewrotne i nigdy
nie wiemy kto zna kogoś, kto zna tego, który zna … Świat jest mały. Ludzie między
sobą wymieniają informacje i czasem nawet do głowy nam nie przyjdzie, że opinia
z naszej byłej pracy może dotrzeć do nowej, zanim my sami dokonamy wszelkich
formalności wdrożeniowych. A niestety trudno jest walczyć z raz rzuconą w świat
opinią. Tym bardziej, jeśli nie jest ona dla nas zbyt pochlebna.
Dlaczego o tym piszę? A to dlatego, że ostatnio w mojej pracy miał miejsce pewien incydent – porzucenie pracy przez pracownika.
Pani Kowalska (nazwijmy ją tak :)) otrzymała w pracy awans. Awans jak to awans, wiązał się nie
tylko z podwyżką wynagrodzenia, ale i z nowymi obowiązkami oraz ze zwiększoną
odpowiedzialnością. Niestety ludzie czasem gubią się w nowej sytuacji i często
zdarza się tak, że chętnie przyjmują dodatkowe złotówki, ale już nie tak
chętnie przyjmują nowe obowiązki. Oczywiście do czasu podpisania zmiany
warunków zatrudnienia są zwarci i gotowi stawić czoło nowym wyzwaniom, sto razy
dziękują za podwyżkę i co kwadrans zapewniają, że nikt się na nich nie
zawiedzie i że udowodnią, że na awans zasłużyli. Do czasu … Najgorsze są
przypadki delikwentów, którzy boją przyznać się, że czegoś nie wiedzą, czy nie
potrafią. Tak bardzo chcą udawać, że są wyśmienici i świetnie sobie radzą, że nie
szukają wskazówek. A przecież to nic złego, że czegoś nie wiemy obejmując nowe
stanowisko pracy i przejmując nowe zadania, z którymi dotychczas nie mieliśmy
styczności. Właśnie pytając, ucząc się, nabywając nowe umiejętności, które
pomogą nam sprawnie i należycie wypełniać stawiane przed nami zadania
pokazujemy, że radzimy sobie z nowymi obowiązkami i warto było dać nam awans.
Nigdy nie jest tak, że wszyscy wiedzą wszystko od samego początku. Pewnych
rzeczy uczymy się z czasem i z czasem nabieramy cennego doświadczenia. Lepiej
zapytać, niż udawać, że ze wszystkim sobie radzimy, skoro w rzeczywistości
sobie nie radzimy.
Udawać można tylko przez jakiś czas. I wtedy
dochodzi to nie fajnej sytuacji, kiedy problemy się skumulują. Kiedy Pani
Kowalska pogubiła się w labiryncie, który sama sobie stworzyła zaczęła
popełniać jeszcze więcej błędów, zaczęła zawalać terminy, zaczęła pogrążać się
w bałaganie, zaczęła szukać winy w innych. Zaczęła narzekać, że wcale ta
podwyżka nie była taka duża, a już na pewno nieadekwatna do nowych obowiązków.
Zaczęła stawiać się w roli ofiary i zamiast wziąć się w garść to przepraszała
wszystkich dookoła i tłumaczyła się, że wszystkiego ma za dużo i że jest
wykorzystywana. Miała pretensje do całego świata tylko nie do siebie. Nie przyznała
się, że to ona zawaliła, że nie dała rady. Nie przyznała się przed innymi. Ba!
Pewnie i sobie uczciwie nie powiedziała, że ktoś dał jej szansę, o którą
zresztą sama zabiegała, a ona jej nie potrafiła wykorzystać.
Nikt nie lubi przyznawać się do porażki, ale
gorszą rzeczą jest bycie nie w porządku. Ktoś stworzył nam nowe możliwości, a
my wycinamy mu numer i porzucamy pracę, bo praca jest zła! Oczywiście my mniej
lub bardziej płynnie przejdziemy do nowego pracodawcy, ale fakt, że
zachowaliśmy się nie w porządku pozostanie po nas w starym miejscu. A jak już
pisałam świat jest mały i nigdy nie wiadomo kto kogo zna i w jakich okolicznościach w przyszłości z kim się spotkamy. Dlatego uważam, że zawsze należy zachowywać
się w porządku. Nie tylko wobec siebie, ale i wobec innych.
niedziela, 3 lipca 2016
To była wycieczka … #2
Gąsienica wmurowana w ścianę katedry. Warszawa. |
Cóż
to była za wycieczka… Za nasz cel obraliśmy Warszawę. W związku z tym, że to
był kolejny wyjazd do naszej stolicy, w której jestem zakochana, tym razem
postanowiliśmy zwiedzać ją nieco inaczej. Otóż w maju kilka lat temu ruszyliśmy
ulicami Warszawy z „Przewodnikiem po powstańczej Warszawie” w ręku.
Z
noty wydawniczej:
Niniejszy
przewodnik nie ma ambicji kompendium wiedzy o Powstaniu Warszawskim. Nie jest
też próbą zapisania jego przebiegu. Nie rozstrzygamy sporu historyków o sens
Powstania, chociaż na podstawie lektury naszego przewodnika łatwo ocenić
koszty, jakie przyszło ponieść warszawiakom i kulturze polskiej za decyzję o
jego wybuchu. […]
Czas
zaciera jednak pamięć i dziś coraz trudniej dostrzec na elewacjach domów ślady
powstańczych bitew. Nasz wybór nie jest kompletny – to raczej subiektywny
przewodnik, opowiadający też o losach uczestników Powstania – zarówno jego
żołnierzy, jak i cywili. Tych, którzy walczyli z bronią w ręku, i tych, którzy
o broń walczyli, ale niewiele mogli zrobić.
To
również zapis pewnego stanu pamięci. […] Zdajemy też sobie sprawę, że nie
wszystkie pokazane przez nas ślady przerywają. Za kilkanaście lat niniejsza
książka może zatem okazać się ostatnim świadectwem tego, czego już nie ma.
Przewodnik
autorstwa Jerzego Majewskiego i Tomasza Urzykowskiego kupiłam jakiś czas temu
jako pamiątkę z Muzeum Powstania Warszawskiego. Niby o Powstaniu Warszawskim
wiedziałam wiele, ale w przewodniku znalazłam sporo ciekawych informacji, które
do tej pory nieco mi umykały. Nie mówiąc już o tym, że odszukiwanie miejsc, w
których nasze dziewczęta i nasi chłopcy z biało-czerwonymi opaskami powstańczymi
na ramieniu stanęli do walki o wolność swoją, swoich rodzin i przyszłych
pokoleń ma w sobie jakiś … czar, jakąś … magię.
Nie
jestem warszawianką, moja rodzina pochodzi z zupełnie innych terenów Polski, w
Warszawie mieszkałam zaledwie kilkanaście miesięcy, a kroczyłam po jej ulicach
z „Przewodnikiem po powstańczej Warszawie”
w dłoni i nie mogłam opędzić się od sentymentów. Tak, to była bardzo
sentymentalna wycieczka.
I
niech toczą się dyskusje, czy 1 sierpnia 1944 roku warto było rozpoczynać Powstanie, czy nie to warszawiakom walczącym, pomagającym walczącym i tym, którzy
ponieśli konsekwencje mimo braku zaangażowania w powstanie, należy się pamięć i
szacunek.
W drodze do Arsenału. |
Tablica pamiątkowa #1. |
Jedno z wejść do kanału. |
Tablica pamiątkowa #2. |
Tablica pamiątkowa #3. |
Nadal widoczne ślady po walkach. |
Ślady, które pozostawiły po sobie kule. |
Gmach Poczty Polskiej. |
Tablica pamiątkowa #4. |
Pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej według projektu Jerzego Staniszkisa. Odsłonięty 10 czerwca 1999 roku. |
Przewodnik
bogaty jest nie tylko w treść. Znajdziemy w nim wiele zdjęć Warszawy dawnej,
Warszawy powstańczej i Warszawy współczesnej, gdzie do dziś widoczne są ślady
po stoczonych siedemdziesiąt dwa lata temu walkach.
Przewodnik
podzielony został na rozdziały, z których każdy opowiada o konkretnym rejonie.
I tak zaczynamy od Starówki, by przez Śródmieście Północne, Śródmieście Południowe,
Powiśle, Czerniaków i Mokotów dotrzeć na Ochotę, Wolę, Powązki, Żoliborz i
Pragę.
Dziś możemy cieszyć się taką warszawską starówką. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)