sobota, 22 lipca 2017

Piękny film dzisiaj oglądałam ... #8


Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Jakże często to powtarzamy. Ale przyznajmy szczerze, że te spędy rodzinne mają w sobie jakąś magię.

Nie inaczej jest w filmie rumuńskiego reżysera Cristi Puiu będącej międzynarodową produkcją (Chorwacja, Francja, Macedonia, Rumunia oraz Bośnia i Hercegowina). Puiu zaprasza nas do domu pewnej bukareszteńskiej rodziny. Powód może niezbyt wesoły, bo stypa, ale daje nam to świetną okazję do podejrzenia przeciętnej rodziny, będącej przedstawicielem wielkomiejskiej klasy średniej. Zdecydowana większość akcji dzieje się w mieszkaniu, co też jest o tyle ciekawe, że możemy podpatrzeć życie od tzw. kuchni. To zagracone mieszkanie ma w sobie jakiś niepowtarzalny klimat. Bohaterowie krążą między kuchnią a pokojami w oczekiwaniu na popa. Chcąc zachować tradycję nie siadają do obiadu dopóki nie pojawi się duchowny, aby odprawić ceremoniał. Pop się spóźnia, co wydłuża cały obrządek. A co niektórzy zaczynają być bardzo głodni…

I jak to najczęściej bywa mężczyźni prowadzą podniosłe rozmowy, a kobiety przygotowują jedzenie. Jedni prowadzą zagorzałe dyskusje, inni w spokoju oczekują na przyjście duchownego. Jedni próbują rozwikłać zagadkę zamachów z 11 września czerpiąc wszystkie informacje z Internetu, inni prowadzą dysputy nad tym, który ustrój jest bardziej korzystny dla Rumunii. Jedni bezustannie zajęci są przygotowywaniem wszystkiego, aby tradycji stało się zadość, inni zaprzątają sobie głowę zakupami w Carrefour. Stara ciotka broni uparcie prezydenta Ceausescu, wyjaśniając młodszemu pokoleniu ile dobrego zrobił dla kraju i za co dzisiejsze pokolenie powinno być mu wdzięczne, a dzisiejsze pokolenie nie potrafi powstrzymać łez. Ze złości, jak stara ciotka, komunistka, może wychwalać dyktatora. Do tego wszystkiego pojawiają się nieproszeni goście. Jednym z nich jest mąż-alkoholik siostry żony zmarłego. Jego pojawienie się podsyca i tak napiętą atmosferę. Małżonkowie postanawiają rozprawić się ze swoimi bolączkami nie zważając na to, że nie są w mieszkaniu sami. Pozostali członkowie rodziny stają się mimowolnymi świadkami dość żenującej dyskusji. Towarzystwo uspokaja najstarszy syn zmarłego, Lary. W tym miejscu warto napomknąć, że właśnie postać Lary’ego wzbudziła we mnie największą sympatię. Stoickiego spokoju i zdrowego rozsądku wielu mogłoby mu pozazdrościć. Drugim nieoczekiwanym gościem jest pewna Chorwatka. Skąd wzięła się na stypie? Została przyprowadzona przez kuzynkę Lary’ego z błagalną prośbą, aby jej nie wyrzucać. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby dziewczyna nie była pijana do nieprzytomności. Wywołało to spory niepokój, bo dziewczyna wyglądała naprawdę przerażająco, ale od czego lekarze w rodzinie.

W końcu przychodzi pop. Posiłek poświęcony, obrządek odprawiony, jałmużna rozdana i nareszcie można zasiadać do stołu. Ale nie tak szybko… Przecież zgodnie z tradycją młody potomek powinien pojawić się przy stole w poświęconym ubraniu po zmarłym. I kolejny powód do awantury, ponieważ okazuje się, że kuzyn wyznaczony do tej roli jest wiele, wiele chudszy niż zmarły. Garnitur trzeba szybko przerobić, co powoduje dalsze oczekiwanie na posiłek.

Nadszedł moment, w którym już wszyscy zasiedli do stołu, aż tu nagle Chorwatka postanowiła o sobie przypomnieć. Niemalże wszyscy pobiegli do sypialni, w której ją zostawili. Przy stole zostali najbardziej głodni, którzy w końcu mogli delektować się jedzeniem. I humory od razu im się poprawiły.

"Sieranevada" to doskonałe kino przedstawiające problemy współczesnej rodziny jakże nam bliskie. Puiu zaprasza nas w gości na trzygodzinną ucztę (właśnie tyle trwa film) i muszę przyznać, że to była ciekawa przygoda.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz