niedziela, 2 lipca 2017

Widok po nawałnicy, jak pobojowisko.



W mijającym tygodniu przez Polskę przeszły nawałnice. Sama byłam świadkiem spustoszeń, jakie wywołały. I jadąc samochodem tuż po ustaniu nawałnicy w głowie mi się nie mieściło, że widzę to co widzę. Krajobraz jak po stoczonej walce. Normalnie jakby jakieś bombardowanie przeszło, a nie nawałnica.

Miasto automatycznie zostało sparaliżowane. Komunikacja miejska trwała w bezruchu. Bardzo się cieszyłam, że akurat tego dnia do pracy wybrałam się samochodem. Wolno, bo wolno, ale jednak poruszałam się do przodu. Do celu coraz bliżej.

I tak zza szyb samochodu obserwowałam i w kółko powtarzałam sobie na głos: rety!

Drzewa połamane, konary drzew zalegające na ulicach, torach tramwajowych i chodnikach. Zerwane linie wysokiego napięcia. Te, które zetknęły się z ziemią przedstawiały chyba najbardziej przerażający widok. Pożar w kamienicy. W innym miejscu potężne drzewo, które runęło na budynek mieszkalny. Co niektórzy mogli mówić o szczęściu, bo milimetry decydowały o tym, czy drzewo jednak wybije okno czy też nie. Samochód (taki nawet całkiem porządny) totalnie przygnieciony drzewem, które zostało wyrwane razem z korzeniami. Ludzie z butami w ręku mozolnie brodzący wśród wody, której nagle pojawiło się tak dużo. A do tego kursujące na sygnałach straż pożarna i karetki pogotowia. Ci ostatni dzielnie wykonywali swoje obowiązki i podążali z pomocą potrzebującym mimo trwającego protestu. Armagedon!

I tak sobie pomyślałam … Czasem tak bardzo zabiegamy o rzeczy materialne, a przecież tak łatwo możemy je stracić. Chyba nie warto z pogoni za pieniędzmi, super wypasionymi samochodami, niebotycznymi apartamentami czynić sens swojego życia. Oczywiście nie mówię, żeby rezygnować z komfortu w życiu, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Bo patrząc na pobojowisko po nawałnicy uświadomiłam sobie, jak niewiele znaczymy wobec żywiołu przyrody. Przychodzi nawałnica, a my jesteśmy bezsilni. Nijak nie mogliśmy uchronić naszych samochodów, naszych kamienic, naszych bloków. Wystarczyło piętnaście minut żywiołu, aby stracić bardzo wiele. Na tak wiele rzeczy w ogóle nie mamy wpływu.

I za chwilę pojawiła się kolejna myśl. W porządku, nawałnica przyszła znienacka i się skończyła. Straty są, ale nikt nie zginął (chyba). Było dużo emocji, strachu, niedowierzania. Ale jakie mamy jednak szczęście, że żyjemy w Polsce. W Polsce wolnej od wszelkich trzęsień ziemi, erupcji wulkanów, lawin błotnych czy tsunami. Naprawdę czasem nie doceniamy, w jak bezpiecznym kraju żyjemy. Pokrzepiona tą myślą w końcu dojechałam do domu. Wszystko stoi na swoim miejscu. Na balkonie żadnych oznak, że kilka ulic dalej przeszedł piętnastominutowy Armagedon. Mogłam spokojnie zabrać się za szykowanie obiadu. Ale refleksje zostaną ze mną już na zawsze i w trudnych chwilach będę przypominać sobie tę sytuację i stawiać pytanie: co w życiu ma największą wartość?




2 komentarze:

  1. U mnie też były burze, na szczęście niegroźne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pomyśleć, że sezon burzowy tak naprawdę dopiero przed nami :)

      Usuń